„Tymczasem Jan, skoro usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: »Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?«” To przedziwne pytanie, zwłaszcza w ustach Jana. Jeszcze nie tak dawno Jan dawał świadectwo Chrystusowi. Dziś sam domaga się świadectwa. Czyżby nawet Jana ogarnęły wątpliwości?

A może chodziło o uczniów? Wyprawa uczniów Jana do Jezusa miałaby wtedy na celu umocnienie wiary uczniów, a nie Mistrza. Tak przynajmniej widzą sprawę niektóre komentarze do Biblii. W komentarzu do Biblii Tysiąclecia czytamy: „Na dwa sposoby można wyjaśnić ten urywek:
1. Jan wiedział z objawienia, że Jezus jest Mesjaszem (J 1, 26 – 34). Tkwił on jednak w pojęciach żydowskich o Mesjaszu i nie rozróżniał pierwszego przyjścia Mesjasza od drugiego. Jezus powinien był zacząć swą działalność od chrztu ogniem, czyli od karzącego sądu nad grzesznikami. Tymczasem uczniowie donoszą mu o »czynach« Mesjasza (rozdz. 8—9), nie mających nic wspólnego z sądem i karą. Zwraca się więc do Jezusa z wyraźnym zapytaniem i domaga się w pewnym sensie, nie bez zniecierpliwienia, wymiaru sprawiedliwości dla tych, którzy sprzeciwiają się prostowaniu dróg dla Pana…
2. Jan osobiście nie miał wątpliwości, lecz zadał pytanie w imieniu Izraelitów, którzy byli niepewni, po to, by skłonić Jezusa do wyraźnej deklaracji”. Jakież to bowiem były „czyny”? Przede wszystkim uzdrowienia, a chyba także cud w Kanie Galilejskiej. Zamiast „siekiery przyłożonej do korzeni zła” mamy to, co mamy: Jan Chrzciciel w więzieniu, a Chrystus w Kanie Galilejskiej.

Weszliśmy w przestrzeń wieloznaczności. Wszystko nabiera podwójnego znaczenia. „Przyszedł bowiem Jan: nie jadł ani nie pił, a oni mówią: »Zły duch go opętał«. Przyszedł Syn Człowieczy: je i pije, a oni mówią: »Oto żarłok i pijak, przyjaciel celników i grzeszników«”. Jak się wyplątać z tego labiryntu? Ludzie zagrożeni rozpaczą szukają ratunku, a otrzymują łamigłówkę.

Można na dwa sposoby szukać nadziei: szukać przyszłości i szukać powiernictwa. Szukamy nadziei, gdy oczekujemy na odsłonięcie obrazu jutra, które przyniesie nam wygraną. Ostatni będą pierwszymi. Przez ciernie do gwiazd. Kto się poniża, będzie wywyższony. Nadzieja jest siłą, dzięki której utrapienia tego świata rysują się jako sytuacje próby. Złoto musi być w ogniu próbowane. Próby się skończą, pozostanie laur zwycięstwa. Ciężar istnienia przemieszcza się z teraźniejszości i przeszłości na przyszłość. Zycie prawdziwe jest nieobecne. Ale jest przecież na tyle obecne, by służyć jako pokarm dla teraźniejszości. Człowiek „karmi się” nadzieją. To, czego jeszcze nie ma, służy za pokarm temu, co już jest i jest nie do zniesienia.

Szukamy nadziei także wtedy, gdy szukamy powiernika nadziei. Mniej nas interesuje obraz jutra i miejsca przy stole obfitości. Istotne jest to, „z kim” w to jutro pójdzie-my. Chodzi jednak nie tylko o towarzysza podróży, lecz o kogoś, komu można będzie powierzyć swój los. Los…, czyli co? Co jest moim losem, moim szczęściem, moją wielkością? Zapewne ja sam. Tak więc buduję nadzieję, gdy znajduję kogoś, komu będę mógł powierzyć siebie. Ale czy, powierzając innemu siebie, nie muszę stać się również jego powiernikiem? Czy powiernictwo nadziei nie musi być wzajemne?

Każdy z tych dwu sposobów budowania nadziei ma swoje pułapki. Pułapką dla pierwszego sposobu jest budowanie mitologii nadziei. Nadzieja staje się władzą tworzenia baśni o przyszłości, budowaną wedle antytezy, kto dziś głoduje, jutro będzie syty. A więc błogosławieni, którzy cierpią dla sprawiedliwości, błogosławieni ubodzy w duchu, błogosławieni cisi. Projekt jutra został zakreślony potrzebami dnia dzisiejszego. Im bardziej konkretny obraz jutra, tym żywsza nadzieja. Mitologia nadziei stępia w nas zmysł rzeczywistości, wyostrza natomiast zmysł możliwości. Trzeba tak niewiele, by zmieniło się tak wiele. A więc do dzieła! Mit porywa człowieka i czyni z niego rycerza lub zbrodniarza.

Inaczej w drugim sposobie budowania nadziei. Tu mniej ważny jest obraz jutra, być może jutro nie ma żadnego obrazu. Ważne jest tylko to, „z kim do jutra”, a więc poręka jutra. Tutaj z nadzieją rzecz się ma tak jak z tańcem. Prawdę powiedziawszy, taniec nigdy nie ma końca; ważne jest tylko to, z kim się tańczy. Zycie daje się „przetańczyć”, ale nie „wytańczyć”, jak dom daje się wybudować. Można „przetańczyć życie” z Herodem albo z Chrystusem.

Zazwyczaj łączymy obydwie postacie nadziei w jedno i szukamy nadziei, w której byłaby zarówno obietnica, jak poręka. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co zgotował Bóg tym, którzy Go miłują”. Mamy obraz jutra i mamy Poręczyciela. W wyborze nadziei nie jesteśmy całkiem bezinteresowni. I za nic w świecie nie chcemy być samotni podczas wędrówki. Im więcej nas będzie, tym pewniejsze ziszczenie.

Jan Chrzciciel pyta: „Czy to Ty, czy innego czekamy?” A może Jan się pomylił? Byłoby to straszne. Pomyłka w ustach proroka! Odpowiedź, którą uzyskuje, nie jest prosta. To nowa łamigłówka, nowy labirynt: „Idźcie i oznajmijcie Janowi to, co słyszycie i na co patrzycie: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci do-znają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we mnie nie zwątpi”. Jezus cytuje jedną z przepowiedni mesjańskich. Zdaje się, że Janowi to wystarczy, ale czy wystarczy innym?

Sprawą istotną nie jest bowiem to, czy człowiek może złożyć swą nadzieję w Bożym Synu, ale to, czy Syn Boży może swoją nadzieję złożyć w człowieku.

Fragment książki Miłość nas rozumie. Rok liturgiczny z księdzem Tischnerem (Kraków 2011), zamieszczony za zgodą Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]