Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz jest jedynym Panem. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych (Mk 12, 29-31).
1. Miłość siebie samego miarą miłości bliźniego
Drugie przykazanie nakazuje nie tylko miłowanie bliźniego, ale także miłowanie siebie samego. Jezus uczynił z miłości niebie samego miarę miłości bliźniego. Stąd właśnie doniosłość nakazu miłowania siebie. Nie możemy pokochać bliźniego, jeśli najpierw nie pokochamy siebie samych. Jak pokazuje doświadczenie, prawdziwa miłość siebie jest jedną z najtrudniejszych umiejętności w naszym życiu. Niewielu ludzi umie naprawdę kochać siebie miłością radosną, bezinteresowną, wymagającą i ofiarną. Wielu osobom mówienie o miłości siebie samego wydaje się podejrzane, ponieważ uważają, że Jezus wzywa nas do nienawiści własnego życia. Na potwierdzenie tego sposobu myślenia przytaczają Jezusowe słowa: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16,24).
Jak zatem należy rozumieć ewangeliczne zapieranie się siebie, o którym mówi Jezus? Z pewnością nie można utożsamiać go z nienawiścią własnej osoby. Miłość do własnego życia, miłość siebie samego wypływa ze stwórczego aktu Boga. Ponieważ jestem dzieckiem Boga, zrodzonym z miłości i przeznaczonym do miłości, moje życie zasługuje na miłość; także na miłość z mojej strony. To, co pochodzi z miłości jako ze swego źródła, winno być objęte miłością. Zapieranie się siebie samego dotyczy zaś tego, co niszczy nasze życie: naszych namiętności i grzechów. Jezus zaprasza nas więc, byśmy wyrzekli się egoistycznego hołdowania własnym najniższym pożądaniom, gdyż to one niszczą nasze życie i oddziałują destrukcyjnie na życie bliźnich.
Prawdziwą miłość siebie rozpoczynamy od akceptacji swojego życia takim, jakie ono jest w danej chwili, bez niechęci, zgorzknienia i rezygnacji. Przyjmujemy nasze życie pełne ułomności, słabości i grzechów jako ważne zadanie i nasz obowiązek. To dzięki miłości do naszego życia, płynącej z miłości Boga do nas, będziemy wyzwalać się z tego wszystkiego, co niszczy nas i naszych najbliższych.
Mówimy często o dobroci, cierpliwości i życzliwości wobec bliźnich. By jednak móc przyjąć taką postawę wobec innych, trzeba najpierw przyjąć ją wobec siebie. Kiedy nie kochamy siebie, nie umiemy też przyjmować i dawać miłości naszym’ najbliższym; zbyt szybko wówczas podejrzewamy ich o brak miłości i odrzucenie. Ponieważ wątpimy w wartość własnego życia, odbieramy bliźnich jako zagrożenie. Łatwo też rodzi się w nas uczucie zazdrości, z którym nie umiemy sobie poradzić. Negatywny obraz siebie nie pozwala nam nawiązać bliższych relacji z innymi, cieszyć się ich sukcesami, dzielić z nimi radość życia. Zbytnie lęki w relacjach z bliźnimi wypływają najczęściej z braku miłości do siebie samych. Obawiamy się, że Inni będą nas lekceważyć i poniżać w taki sposób, w jaki my to robimy w stosunku do siebie.
Módlmy się w czasie tej medytacji o głęboką miłość do własnego życia. Prośmy jednak o świadomość, że miłość siebie, podobnie jak miłość bliźniego, stanowi „drugie” przykazanie, które wypływa z pierwszego. Miłość siebie jest bowiem konsekwencją życia miłością Boga. Jeżeli doświadczymy głębokiej troski i życzliwości Boga, wówczas spontanicznie zrodzi się w nas potrzeba trudu i pracy dla własnego życia.
2. Akceptacja własnego życia
Kiedy nie kochamy siebie, wówczas rozwija się w nas przesadny lęk przed dostrzeganiem naszych błędów, braków, a nawet przypadkowych pomyłek. Nie umiemy ich dostrzegać, akceptować, a tym bardziej wyznać ich przed bliźnimi. Sądzimy bowiem fałszywie, że przyznanie się do naszej ułomności, mogłoby spowodować jeszcze głębsze odrzucenie nas przez Innych. Zamykamy się więc i kryjemy ze swoimi słabościami; maskujemy je przed sobą, przed Bogiem i przed ludźmi. Ten właśnie lęk o siebie staje się źródłem izolacji, samotności i niechęci wobec innych. Miłość siebie samego, akceptacja siebie uczy nas prawdziwej wolności wewnętrznej: wolności wobec bliźnich i wobec siebie.
W tej medytacji sięgnijmy do historii naszego życia, szczególnie zaś do okresu dojrzewania, kiedy to w sposób szczególny uczymy się akceptacji własnego życia. Chciejmy prześledzić proces akceptacji siebie w naszym życiu. Zadajmy więc sobie pytania: Czego w okresie młodości nie akceptowałem w moim życiu? W jaki sposób powoli uczyłem się przyjmować własne życie z jego wszystkimi ograniczeniami i brakami? Kto mi w tym pomagał? Chciejmy podziękować Panu Bogu za to, co w nas przyjęliśmy i zaakceptowaliśmy. Dostrzeżmy rodzcą się w nas powoli wewnętrzną wolność. Akceptacja siebie w swej istocie polega właśnie na wolności wobec własnego życia: zarówno wobec wszystkich jego darów, jak też potrzeb i braków.
Zadajmy sobie również pytanie: Co dzisiaj nie podoba mi się we mnie? Czego ciągle jeszcze w sobie nie akceptuję? Na co trudno mi się zgodzić? Zauważmy, iż to, czego w sobie nie akceptujemy, koncentruje naszą uwagę, pochłania nasze życiowe energie. Prośmy o świadomość wiary, iż brak akceptacji swojego życia wypływa z pychy, która nie umie się zgodzić na całą ograniczoność ludzkiej egzystencji, ale pragnie kreować siebie na bóstwo. Istotą braku akceptacji siebie jest uleganie pokusie bycia jak Bóg (por. Rdz 3,5).
Akceptacja siebie jest możliwa tylko wówczas, kiedy jasno widzimy granice naszych ludzkich możliwości, granice naszej odporności psychicznej, emocjonalnej, naszą wrażliwość, słabość, ubóstwo. Miłość siebie może być budowana tylko na prawdzie. Nieakceptowanie siebie w swej istocie jest zawsze próbą zaprzeczenia „naturalnym” ludzkim granicom, jakie posiadamy; jest buntem przeciwko sobie i buntem przeciwko Bogu. W obecnej medytacji przepraszajmy Boga za wszelkie przejawy odrzucenia i braku akceptacji swojego życia w całej naszej historii. Prośmy o wewnętrzne poznanie bezsensu takiej postawy wobec siebie. Nasze życie może być źródłem radości i szczęścia tylko wówczas, kiedy przyjmiemy je jako dar samego Boga.
3. Przyjęcie swojego życia jako daru miłości Boga
Bóg nie kocha człowieka za to, kim jest, ale tylko dlatego, że go stworzył. Boża miłość jest „czystym darem”. Bóg nie oczekuje od nas niczego poza przyjęciem Jego bezinteresownej i bezwarunkowej miłości. On akceptuje człowieka w jego aktualnej rzeczywistości ze wszystkimi ograniczeniami, słabościami i zranieniami.
Miłość Boga do człowieka ma charakter stwórczy. Jeżeli miłość człowieka do człowieka wyzwala w nim to, co jest najlepsze, to miłość Boga stwarza człowieka: A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre (Rdz 1, 31). Tę afirmację stworzenia Księga Rodzaju odnosi nie tylko do całego rodzaju ludzkiego, ale także do każdego konkretnego ludzkiego życia.
Nasze życie jest wielkim darem Boga. Zostało nam ono jednak ofiarowane jako wielkie „zadanie do wypełnienia”. Życie każdego z nas jest jak ziarno wrzucone w ziemię, które – aby wydać owoce – musi wzrastać. Wzrastanie zaś rozpoczyna się od umierania dla tego, co w nas chore, nieuporządkowane i grzeszne. Akceptacja swojego życia, miłość do siebie wiąże się więc z wysiłkiem i pracą.
Miłość do siebie – wbrew temu, jak bywa ona nieraz rozumiana – nie polega więc na bierności wobec życia. Akceptacja swego życia zakłada postawę twórczości i zaangażowania, zakłada decyzję przekraczania ludzkich ograniczeń oraz dźwigania różnorakich braków i ułomności. Miłość siebie domaga się postawy nawrócenia. Jeżeli w akceptacji siebie nie byłoby trudu wzrastania oraz pokonywania słabości i grzechów, wówczas byłaby to jedynie rezygnacja, która stawałaby się źródłem swoistej życiowej wegetacji.
Miłość siebie samego zakłada bezwarunkowe przyjęcie swojego życia jako daru Boga. Miłość nie stawia warunków. Także miłość siebie nie może być warunkowa. Stąd też miłość siebie samego jest możliwa „od zaraz”. Stawianie sobie warunków – „Pokocham moje życie, jeżeli…” – sprawia, że miłość do siebie staje się niemożliwa. Miłość, która stawia warunki, przestaje być miłością. Jest pewną formą manipulacji. Człowiek może manipulować nie tylko innymi, ale także własnym życiem.
Granica między tym, czego w naszym życiu nie możemy, a tym, czego tak naprawdę nie chcemy, jest zwykle bardzo cienka. Często niewiele możemy tylko dlatego, że mamy małe pragnienia. Ludzkie możliwości znacznie się powiększają, jeżeli powiększają się ludzkie pragnienia. Akceptacja swojego życia, miłość do swojego życia będzie możliwa, jeżeli naprawdę jej zapragniemy i uwierzymy w nią.
Prośmy w obecnej medytacji o głęboką świadomość, że z ludzkimi brakami, ułomnościami i słabościami nie zostajemy przecież sami. Przyjmując z pokorą nasze życie takie, jakie ono jest w danym momencie, przyjmujemy jednocześnie moc Boga, która nam nieustannie towarzyszy i wspiera nas. Świadomość, iż życie jest łaską i darem Boga, łagodzi nasz wewnętrzny bunt i rodzi w nas pragnienie życia.
A oto kolejne ważne ćwiczenie w obecnej medytacji. Chciejmy przywołać w pamięci wszystkie nasze braki, ułomności, słabości, ograniczenia i grzechy. Wszystko to, co wydaje się nam najgorsze i najbardziej wstydliwe; coś, czego jeszcze być może nie wypowiedzieliśmy przed nikim. Mając w pamięci te wszystkie „okropne rzeczy”, chciejmy poczuć się kochani, przyjęci, akceptowani przez Boga. Prośmy o to, byśmy do-świadczyli łaskawego i życzliwego spojrzenia Boga. Nieakceptowanie siebie, szczególnie wówczas, kiedy przybiera większe rozmiary, staje się swoistym wstydem przed sobą i przed innymi. Obawiamy się, że ci, którzy nas kochają, „wstydzą się” nas. Bóg się nas nie wstydzi. Bóg – o ile tak możemy powiedzieć – jest dumny ze swojego dzieła, jest dumny z nas. A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.
4. Miłość siebie równa miłości bliźniego
Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Przykazanie miłości siebie samego zaprasza nas, byśmy siebie traktowali na równi z innymi. Mówi nam ono: „Zrób dla siebie to, co chcesz zrobić dla innych”. Akceptując własne życie, sprawiamy naszym bliskim największy „prezent”. Kochając siebie, będziemy bowiem w stanie także kochać innych; będziemy dla nich mocnym oparciem; będziemy w stanie spokojnie i po ludzku, rozwiązywać rodzące się nieporozumienia i trudności.
Trzeba się bardzo strzec „chorej szlachetności”, która twierdzi, że innym należy się wszystko, a „mnie nic”. Ta fałszywa szlachetność każe nam nieustannie stwarzać pozory, że wszystko oddajemy bliźnim. Jeżeli nie umielibyśmy ofiarować sobie życzliwości, cierpliwości i współczucia, nie bylibyśmy w stanie ofiarować tego także naszym bliskim. Jeżeli nie potrafilibyśmy być miłosierni dla siebie samych, nie bylibyśmy zdolni okazać miłosierdzia najbliższym.
Fałszywa szlachetność wobec innych, która każe przekreślać siebie, jest dwuznaczna. Kryje się bowiem w niej chęć zasłużenia sobie na zainteresowanie i miłość bliźnich; jeżeli osoba poświęcająca się „bez granic” nie otrzymuje w zamian gratyfikacji uczuciowej, rodzi się w niej postawa pretensji i żalu. Uczucia te bywają nieraz dławione aż do dnia, w którym „puszczą nerwy”.
Wówczas, podobnie jak to zdarzyło się starszemu synowi z przypowieści o synu marnotrawnym, wyrzucamy z siebie cały nagromadzony żal: Oto tyle lat ci służę i nie przekroczyłem nigdy twojego nakazu; ale mnie nigdy nie dałeś koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi (Łk 15, 29). Z pretensjami łączą się także potępienie i żal do innych: Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę (Łk 15, 30). Oto jak kończy się owa ludzka szlachetność, która niczego nie szuka dla siebie, ale zawsze Wszystko poświęca dla innych. Człowiek, który nie kocha swojego życia, nie potrafi być bezinteresowny. Jest niezdolny do tego, by dać cokolwiek bliźniemu „za darmo”.
Stąd nasuwa się wniosek: zróbmy najpierw dla siebie to, co chcemy zrobić dla innych. Ofiarujmy sobie to, co chcemy ofiarować bliźniemu. W tym kontekście pytajmy się, na ile troszczymy się o własne życie. Czy istnieje w moim życiu równowaga pomiędzy dobrze rozumianą miłością siebie a miłością bliźniego? Czy nie kieruję się źle rozumianą szlachetnością, która odmawia sobie wszystkiego, ale jednocześnie pielęgnuje uczucia rozżalenia do innych? Czy nie mam pretensji do innych za to, iż nie doceniają mojego wysiłku, mojej pracy, mojego poświęcenia, mojego zaangażowania?
5. Żyje we mnie Chrystus
Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego – słowa te są wprawdzie cytatem ze Starego Testamentu (por. Kpł 19, 18), ale przytacza je sam Jezus. W ten sposób przykazanie ze Starego Testamentu przenosi On do Nowego. Przykazanie miłowania siebie nie zawiera w sobie „cienia egoizmu”. Nie jest też wyrazem jakiejś ludzkiej małoduszności. W autentycznej miłości siebie dokonuje się bowiem utożsamienie miłości siebie z miłością do Chrystusa. Piękne świadectwo takiego właśnie utożsamienia miłości siebie i miłości Chrystusa daje nam św. Paweł, który mówi o sobie: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). To, co uczeń Chrystusa robi dla siebie, robi jednocześnie dla swojego Mistrza. A to, co robi dla swojego Pana, robi jednocześnie dla siebie. Chrystus identyfikuje się z każdym człowiekiem, zwłaszcza z człowiekiem biednym i ubogim, potrzebującym miłosierdzia i pomocy.
Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25, 40). Zanim zaczniemy służyć ubogim i biednym, najpierw siebie uznajmy za takich. Trzeba najpierw sobie poświęcić wiele uwagi, czasu, energii i ofiary, by nasza miłość do ubogich była choćby w małym stopniu bezinteresowna. Uznając się za jednego z tych najmniejszych, mamy prawo zająć się własnym ubóstwem, biedą, kruchością i w pierwszej kolejności do siebie samych zastosować słowa Jezusa: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.
6. Nie ma większego przykazania od tych dwóch
Nie ma innego przykazania większego od tych – mówi Jezus. Dwa przykazania nazywa jednym. W ten sposób łączy przykazanie miłości Boga z przykazaniem miłości bliźniego. Te dwa przykazania w zasadzie wystarczyłyby do życia duchowego. Gdybyśmy umieli wcielić je w życie, niepotrzebne byłyby inne. Św. Augustyn mówi: „Miłuj i czyń, co chcesz”. Ponieważ Jednak nasza miłość jest bardzo uboga i poraniona, stąd też potrzebujemy innych przykazań. Wszystkie nakazy, przepisy I przykazania służą jedynie interpretacji pierwszego z nich – przykazania miłości. Przykazanie i prawo dają nam gwarancję dobrego rozumienia pierwszego przykazania – przykazania miłości.
Jeżeli jakieś przykazania, reguły i przepisy nie byłyby praktyczną wykładnią miłości, stałyby się pustym prawem. Każde prawo obróci się przeciwko człowiekowi, jeżeli zabraknie w nim przykazania miłości. Także nasza religijność byłaby zniekształcona, gdyby zabrakło w niej miłości Boga i bliźniego; łatwo przekształciłaby się w zbiór rytów religijnych, zwyczajów i przepisów moralnych, które trzeba zachować.
Kończąc rozważania na temat pierwszego przykazania, zadajmy sobie kilka ważnych pytań: Czy uświadamiam sobie wagę tego przykazania w moim życiu? Czy spowiadam Mię z grzechów przeciwko niemu? Czy przeżywam pierwsze przykazanie jako fundament innych przykazań? Czy mam świadomość, że wszystkie inne przykazania, przepisy, nakazy i zakazy wypływają z tego pierwszego?
Pierwsze przykazanie wprowadzone w codzienną praktykę uprościłoby bardzo wiele w naszym życiu duchowym. Dla wielu osób duchowość chrześcijańska wydaje się skomplikowanym i złożonym zbiorem różnych treści, informacji I metod. Wielu gubi się w tej wielości. Prośmy zatem, byśmy w tych rekolekcjach umieli przebić się przez gąszcz treści I form naszego życia duchowego, sięgając do jego sedna: do przykazania miłości Boga, bliźniego i siebie samego.
Fragment książki Adamie, gdzie jesteś? (Kraków 2012), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.
[czytaj więcej]