Kilka miesięcy przed przyjazdem na rekolekcje Fundamentu byłam w Krakowie na sesji: „Poznawanie siebie w świetle słowa Bożego”. To było niezwykłe spotkanie z przypowieścią o Miłosiernym Ojcu, całkowita zmiana mojego spojrzenia na Boga Ojca, który zawsze wydawał mi się odległy i na wzór mojego taty – choć ciepły i troskliwy to jednak bezradny wobec wielu przeciwności losu, zrzucający na mnie odpowiedzialność w najważniejszych momentach życia. Wcześniej liczyłam przede wszystkim na siebie, tak jak zawsze radziła mi mama…I nie potrafiłam nigdy zaufać do końca. W Krakowie Bóg dopuścił na mnie tak nagłe i przerażające doświadczenie ciemności, że po raz pierwszy w życiu krzyknęłam: „Panie ratuj mnie!”, cała zdając się tylko na Niego. To był moment, w którym On otworzył moje serce i dał mi się poznać jako Bóg silny i wierny, który wszystko może i potrafi mnie wyciągnąć z największej rozpaczy. Później nastąpiły 3 miesiące, podczas których Bóg przychodził do mnie bardzo namacalnie: w postaci konkretnych osób, słów i wydarzeń, które mówiły wprost: „Zobacz jak dobrze Cię znam, jak jesteś mi bliska. Tylko ja znam twoje serce, twoje pragnienia i marzenia. Zaufaj mi!”. Bóg zaczął walczyć o moją miłość, o to bym uwierzyła, że jestem Jego umiłowanym dzieckiem i że mnie nie zostawi. I tak przywiódł mnie w to szczególne miejsce…
Niezwykłe znaki towarzyszyły tym rekolekcjom od samego początku. Po zapisaniu się na nie, dowiedziałam się, że w Sanktuarium oo. Jezuitów jest oryginalny obraz Jezusa Miłosiernego, a przecież od kilku miesięcy próbowałam wybrać się do Łagiewnik, ale ciągle coś stało na przeszkodzie…Drugi znak – ogród. On jeden wiedział, jak bardzo marzyłam, by znaleźć się kiedyś w takim ogrodzie i to marzenie spełnił w tak nieoczekiwany sposób! Wreszcie pierwsza medytacja: Psalm 139…Powrót do Krakowa (ten sam psalm) i do modlitwy o doświadczenie Bożej miłości w kościele akademickim…Drżenie mojego serca już się zaczęło. Ale pierwszy dzień był jak gdyby ciszą przed burzą – nic się nie działo, w moim sercu był spokój, wolne chwile bardzo się dłużyły, na modlitwie bez rewelacji. Ale nie dałam się zwieść: Panie Jezu, przecież przyjechałam tu z Twojej woli, na pewno chcesz mi coś powiedzieć. On czekał tylko na mnie…Kolejne teksty rozrywały moje serce – nie przez przypadek były to najważniejsze teksty mojego życia i ostatnich miesięcy…Prawie na każdej modlitwie płakałam, bo On był tak blisko, przychodził przez delikatny powiew wiatru, czułam słodycz Jego słów, którymi mnie adorował. Moja wyobraźnia pomagała mi wejść w kolejne sceny i w nasze spotkania tak żywo, jak żywo On do mnie przemawiał. Ale nie zapomnę chwili, w której zamiast Modlitwy Jezusowej On prosił, bym powtarzała Jezu ufam Tobie i zaprosił mnie przed swój obraz. Nakazał, bym wzięła Pismo Św. i zaczęliśmy rozmawiać ze sobą Pieśnią nad Pieśniami – oblubienica z Oblubieńcem. Od tego momentu pragnienie wracania przed ten obraz i do Jego Słowa było nieprzerwane. Nic już mnie nie cieszyło, tylko spotkania z Nim i ten „słodki głos i twarz pełna blasku”. Zrozumiałam co znaczą słowa: „Kto będzie pił wodę, którą ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki” (J 4,13). Milczenie potęgowało to pragnienie „żywej wody”, a ponieważ nie mogłam się ze swoimi trudnościami i z tym, co mam w sercu, zwrócić do człowieka, szłam ze wszystkim do Niego. I po raz pierwszy odczułam, że nie potrzebuję już mówić innym o swoich trudnościach i wahaniach. On wszystko zaspokajał i dawał pokój serca, tak że rodziła się we mnie chęć dzielenia się jedynie tym doświadczeniem miłości i radością obcowania z Panem.
I wreszcie Jezus kroczący po jeziorze – od kiedy poznałam wiersz Twardowskiego i ten fragm. Pisma, chodzenie po wodzie było jednocześnie czymś, czego najbardziej się bałam i czego najbardziej pragnęłam. I usłyszałam te słowa: „Nie odwracaj tylko wzroku ode mnie”. I krzyk Piotra: „Panie ratuj mnie!”. Już wiem, że mogę się na Nim oprzeć. Wiem, że On mnie pragnie i nie pozwoli mi utonąć. Nagle samotność przestała być trudna, bo On całkowicie zapełnia ją sobą. A czego mogę pragnąć poza moim Oblubieńcem? On dał mi wiele obietnic i wiem, że je spełni – może za 25 lat, jak w przypadku Abrahama albo jeszcze później, ale ja już wiem, że chcę iść za Nim. Widzę, jak ranią Go moje drobne nawet zdrady i oddalenie, opieszałość Oblubienicy. Widzę jak powoli „zniewala” mnie Jego miłość i pragnienie wzajemności, a w duszy coraz silniej wybrzmiewa wezwanie: „Pójdź za Mną!”.

Ania

[czytaj więcej]