Chrześcijanin, wiedząc przez Jezusa Chrystusa, kim jest człowiek i kim jest Bóg, wierzy wobec tego, że jest ukochany absolutnie przez żyjący Absolut. A miłość ze swej istoty przeobraża to, czego dosiąga. Miłość absolutna przeobraża absolutnie. Przebóstwia w akcie przeobrażenia.
„Prze-obrażenie” to śmierć jednego „obrazu” a przejście do innego. Albo można powiedzieć: transformacja to śmierć jednej formy a narodziny innej. Kto by sią dziwił, że śmierć całkowita jest konieczna, by sią narodzić do życia „w postaci Boga” (Flp 2, 6), okazałby, że nie wie, co mówi, gdy wymawia słowo Bóg.
Aby człowiek przeobraził się w Boga, nie wystarcza to, że Bóg stał się człowiekiem. Trzeba, aby Bóg, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał. Zmartwychwstał? To nie znaczy: by wrócił do życia poprzedzającego śmierć (zwykła reanimacja zwłok), ale by przeszedł do Życia Całkowicie Innego.
Rośnięcie żywej istoty, to nie sprawa przybierania na wadze, rozrostu i umacniania tego, czym ona jest, ale przeobrażeń. Powszechne to prawo sprawdza się naprzód w porządku biologicznym: motyl to nie duża gąsienica, kłos zboża to nie powiększone ziarno. „Jeśli ziarno pszeniczne wrzucone w ziemię nie obumrze, samo zostanie, lecz jeśli obumrze, wiele owocu przynosi” (J 12, 24). Wyrzec sią instynktu przetrwania i zgodzić sią na przeobrażenie ma – to warunek samego przetrwania właśnie. Nic żywego nie przetrwa nie rosnąc, rośnięcia nie ma bez transformacji, a transformacji bez śmierci.
To samo prawo lepiej jeszcze weryfikuje sią w porządku duchowym. Życie ducha to nieustanne nawrócenie. „Odwracanie wrodzonego zwrócenia w mylnym kierunku”. Świadomość odwraca sią od nadmiaru dóbr zaspokajających instynkt, a kieruje sią ku wartościom, których probierzem nie jest już sukces w przestrzeni i w czasie, ale jedność, prawda, udzielanie siebie. Przejście od zwierzęcia do człowieka, od natury do wolności, od rzeczy nieistotnych do istotnych.
Prawo równie prawdziwe, i to w sposób nie-wymiernie głębszy, w porządku ubóstwienia. Musi tu ulec doszczętnemu wykorzenieniu naturalny egocentryzm, który eksploatuje dla własnych celów moc Bożą. Boskie życie, udzielane człowiekowi przez Boga-który-jest-tylko-Miłością, nie jest żadną miarą uszczęśliwiającym przedłużeniem życia ziemskiego. To, co nazywamy niebem, to bynajmniej nie nasz egoizm rozrośnięty do wymiarów nieskończoności. Takie niebo byłoby – a jest w tym absolutna sprzeczność – nieskończonością niedopełnienia.
Nikt nie staje sią Bogiem u kresu wznoszenia się po równi pochyłej. Bóg nie udziela swojej istoty tak, jak stworzenie rozumne dawałoby rozum zwierzęciu, albo Mozart swój geniusz uzdolnionemu dziecku. Jeżeli w pewnym sensie, o czym powiemy poniżej, istnieje ciągłość między życiem ziemskim a życiem boskim, istnieje też radykalne zerwanie ciągłości. „Chrześcijanin wierzy w śmierć Jezusa jako w wydarzenie, przez które ludzkość, w swoim punkcie najwyższym i najgłębszym, zdała się całkowicie na łaskę Boga. Wierzy w zmartwychwstanie, najwyższe dopełnienie tego człowieka Jezusa, jako w rzeczywistość, poprzez którą ludzkość – wykraczając poza swoją historię czasoprzestrzenną – zaczęła posiadać bezpośrednio samo życie Boga” (1) .
Sposób naszego przeobrażenia w Bogu to tajemnica; obraz musi być z konieczności mityczny, bo tworzymy go przy pomocy elementów poprzedzających śmierć. Takie wyobrażenie dotyczące przyszłości zawsze będzie wyolbrzymioną projekcją stanu teraźniejszego.
Kiedy „stan teraźniejszy” ma ulec absolutnej likwidacji, wyobrażenie jest niemożliwe.
(1) K. Rahner, „Concilium”, n. 23, s. 73.
Fragment książki Krótki zarys wiary (Kraków 1999), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.
[czytaj więcej]