„Uwierzyliśmy miłości”. Ten ulubiony cytat z pierwszego Listu św. Jana jednoznacznie streszcza to, za czym opowiada się chrześcijaństwo. Jesteśmy przekonani, że miłość jest ostateczną i decydującą wartością ludzkiego życia. Wierzymy, że miłość może zmienić świat, i próbujemy udowodnić, że tak w istocie jest. A jednak dewiza ta ma pewien brak. Brzmi bowiem jak slogan, na przykład jak: „Wierzymy w demokrację” albo „wierzymy w marksizm”. Inaczej mówiąc, zanadto zbliżyłoby to wiarę do ideologii. Tej maksymie brak czegoś osobistego, czegoś, co znajdziemy w oryginalnym tekście Jana. Gdy zajrzyjmy do Biblii, zobaczymy, co Jan naprawdę mówi, a także, że zacytowano tylko część zdania. Pełny tekst bowiem brzmi: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” . Zwłaszcza pięć ostatnich słów zmienia sens tego stwierdzenia, przekształca zawartą w nim myśl z abstrakcyjnej ideologii w osobisty stosunek Boga do nas. A to ma się do siebie jak dzień do nocy.

Wierzymy, że Bóg nas kocha. Ta miłość jest treścią naszej wiary. „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” – te słowa są autentycznym, wspaniałym streszczeniem naszej wiary. Określają to, co w życiu ma ostateczny sens i co jest podstawą prawdziwego szczęścia. Najważniejsze i rozstrzygające jest to, że wiemy, iż Bóg nas kocha. Wierzyć, znaczy wiedzieć nie tylko głową, ale i sercem, że Bóg mnie kocha, twórczo, gorąco, niepowtarzalnie, niezawodnie, z szacunkiem. Twórczo: bo z Jego miłości zostałem stworzony; przez Jego miłość jestem tym, kim jestem. Gorąco: bo Jego miłość rozciąga się na to, co we mnie najgłębsze – w czym najbardziej jestem sobą. Niepowtarzalnie: bo Jego miłość ogarnia mnie takim, jakim jestem, a nie takim, za jakiego uchodzę lub chcę uchodzić. Niezawodnie: bo Jego miłość nigdy ze mnie nie rezygnuje. Z szacunkiem: bo jądrem miłości jest szacunek; Bóg szanuje mnie jako osobę, a także moją wolność – bardziej niż ludzie; On nigdy ani nie zmusza, ani nie manipuluje.

Bóg nazywa mnie po imieniu. Zna mnie na wskroś, bo przecież ukształtował mnie w łonie matki. Troszczy się o mnie i rozumie mnie w każdym szczególe. Czyta w moich myślach. Odczytuje moje myśli, moje wrażenia, moje uczucia, moje tęsknoty. Zna moje radości i rozczarowania, moje słabości i moją siłę. Dzieli moje oczekiwania i moje wspomnienia. Widzi, kiedy się śmieję i kiedy płaczę, w chorobie i zdrowiu. Wsłuchuje się w mój głos, w mój oddech, w uderzenia mojego serca. Nie kocham siebie bardziej niż On mnie kocha. Dlatego, mówi Augustyn, że Bóg jest mi bliższy, niż ja sam sobie. Wiara to świadomość tej intymności.

Oba wielkie przykazania Nowego Testamentu zawarte są w słowach Jezusa: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22, 37-39). Ale zanim Jezus wypowie te dwa przykazania, głosi radosną nowinę – miłości Jego Ojca. Nie zaczyna od przykazań; one są jedynie zwieńczeniem (i to koniecznym) tej radosnej nowiny. Jezus faktycznie z własnej inicjatywy nigdy o nich nie wspomina. Cytuje je tylko jako odpowiedź na pytania i zastrzeżenia ze strony faryzeuszy. Są ważne, bez wątpienia, lecz nie są sercem Nowego Testamentu.

To mi przypomina drobny żart, na jaki pozwoliliśmy sobie wobec jednego z naszych profesorów. Napisał objętościowo skromniutką książeczkę, którą jednak opatrzył krótkim i śmiałym tytułem: „Bóg”. Ktoś wtedy zażartował: „To oczywiście bardzo ważne, żeby wiedzieć, co profesor Robbers myśli o Bogu, ale dużo ważniejsze jest to, co Bóg myśli o profesorze Robbersie”. Parafrazując, chętnie poradziłbym każdemu: „To, że kochasz Boga, jest naturalnie bardzo ważne, ale dużo ważniejsze jest to, że Bóg kocha ciebie”. A to najważniejsze powinno znajdować się na pierwszym miejscu! Gdy poczujemy, że Bóg nas naprawdę kocha, to wcześniej czy później zupełnie spontanicznie odpowiemy Bogu tym samym. Taki jest sens pierwszego przykazania. Nadto zrozumiemy, że Bóg akceptuje także każdego innego człowieka takim, jakim jest. Słowem, to miłość Boża odsłania, że ten drugi też jest wartościowym człowiekiem. Z tego wynika drugie przykazanie, równe pierwszemu. Oba wywodzą się z wiary, że Bóg nas kocha. Krótko i zwięźle wyraził to św. Bernard: „Kochamy, bo jesteśmy kochani; i dlatego że kochamy, stajemy się godni większej miłości”. Tak, Bóg jest miłością, miłością, która rozkwita wciąż od nowa.

Istotą wiary jest łaska, łaskawość, światło, jasność, przejrzystość. Wiara nie jest ani przedsięwzięciem na miarę wielkiego wysiłku, ani żadnym osiągnięciem zapierającym dech. Nie powoduje, że obojętniejemy na innych, bądź zadowalamy się sobą. Raczej jest łagodna i skromna, pociągająca i radosna. Z pewnością bardziej jest darem niż osiągnięciem. Wiara to raczej rozwój predyspozycji, nie „zagarnianie dla siebie”. Wiara jest łaską. W tym miejscu warto przytoczyć słowa Paula Tillicha:

Być w stanie łaski nie znaczy…, że czynimy postępy w moralnym panowaniu nad  sobą, w naszej walce z szczególnymi Wędami oraz w naszych relacjach międzyludzkich i społecznych. Postęp etyczny może być owocem łaski, ale nie jest samą łaską, a nawet może być przeszkodą w otrzymywaniu łaski. (…) Z pewnością nie dostępujemy [łaski], gdy próbujemy ją wymusić, tak jak nie dostąpimy jej w przekonaniu, że nie jest nam potrzebna. Łaska spada na nas w stanie wielkiej udręki i niepokoju. Spada na nas, gdy podążamy ponurą doliną bezsensownego i pustego życia. Spada na nas, gdy czujemy, że zadaliśmy rany cudzemu życiu. (…) Ogarnia nas, gdy czujemy nieodparty wstręt do własnego życia, do naszej obojętności, słabości, wrogości, gdy nasze życie staje się nieznośne i zanika świadomość celu. Spada na nas, gdy corocznie oddala się od nas perspektywa spełnienia naszego życia, perspektywa, ku której tęsknimy, gdy dręczą nas stare zmory, gdy wszelką radość i wszelką odwagę niszczy zwątpienie. W takich chwilach od czasu do czasu naszą egzystencjalną ciemność przenika jakaś fala światła, i jest tak, jakby jakiś głos mówił: „Mimo to jesteś zaakceptowany”! Mimo to zaakceptowany, zaakceptowany przez kogoś, kto jest większy od ciebie, choć nieznane ci jest jego imię. Nie pytaj teraz o jego imię, może je odkryjesz później. Nie próbuj teraz czegoś robić, być może później będziesz mógł zrobić więcej. Nie zabiegaj o nic, nie próbuj niczego, nie zamyślaj niczego. „Przyjmij tylko to, że jesteś zaakceptowany”. Przystając na to, doznajemy łaski. Takie doświadczenie nie spowoduje, że staniemy się lepszymi niż byliśmy, a nasza wiara będzie większa niż przedtem. Ale wszystko poddane zostało pewnej przemianie. W tym momencie łaska przezwycięża grzech, a pojednanie przerzuca most nad przepaścią wyobcowania. To doświadczenie niczego nie żąda; nie wymaga spełnienia żadnego warunku, ani religijnego, ani moralnego, ani intelektualnego; nie wymaga niczego – poza akceptacją. (P. Tillich, Prawda jest w głębi)

Gdy tego doświadczamy, to nie musimy niczego robić, wystarczy sycić się tą świadomością. Małym dzieciom, gdy przedwcześnie zmusza się je do chodzenia, koślawieją nogi. W życiu duchowym jest podobnie; jeżeli robi się coś za często i za wcześnie, to szkodliwe tego skutki mogą się odcisnąć na całym życiu. W przypowieści o prawdziwym krzewie winnym apeluje Jezus: „Wytrwajcie w miłości mojej!” (J 15, 9). O Bożą miłość nie wystarczy tylko się otrzeć; musimy ująć wyciągającą się ku nam dłoń i jej nie wypuszczać. Ta miłość musi się stać naszą siedzibą, musimy być o niej głęboko przekonani, żyć nią w każdym momencie i w każdym wymiarze naszego istnienia. Musimy nią oddychać. Ktoś jednak mógłby wysunąć zastrzeżenie, że świadomość, iż Bóg nas kocha bez względu na wszystko, prowadzi wprost do kwietyzmu i duchowej gnuśności. I choć teoretycznie jest to obawa uzasadniona, to w praktyce prawdziwe jest jej przeciwieństwo. Im głębsza będzie nasza miłość, tym doskonalsza będzie nasza wiara i nasza umiejętność przekładania jej na język życiowej praktyki. Według świętego Bernarda osiągamy najwyższy stopień czystej miłości, kiedy wreszcie kochamy nas samych w Bogu i ze względu na Niego. Wówczas miłość staje się wolnością, wyzwała nas od powikłań i zmienności, i obdarza prostotą serca, która jest zapowiedzią kontemplacji Boga.

Jeśli wiemy, że Bóg nas kocha, to nie ma przeszkód byśmy kochali samych siebie. Uczymy się kochać siebie takimi, jakimi jesteśmy, bo to wiara przekonała nas o tym, że Bóg nas kocha. Znajdujemy się w drodze do doskonałego szczęścia, ponieważ nie musimy się już martwić o naszą doskonałość i nasze szczęście. Liczy się tylko Jego miłość, Jego wola, On sam. Taka wiara dorównuje doskonałemu wypełnieniu prawa. Taka wiara przestrzega każdego zobowiązania w najdrobniejszych szczegółach, ale nie po to, żeby na miłość Boga zasłużyć albo ją sobie zapewnić, lecz żeby osiągnąć wewnętrzną pewność i wewnętrzny spokój: nie w duchu faryzejskiego dzielenia włosa na czworo, lecz w wolności dziecka Bożego; nie w formie krępującego gorsetu, lecz w postaci źródła czystej i głębokiej radości. Gdy wypełnia nas świadomość, że jesteśmy kochani, to wznosimy się zarówno ponad drakońskie żądanie, do jakich sami się zobowiązujemy, jak i ponad tę nieobowiązującą chwiejność, która cofa się przed podjęciem każdej decyzji. Wiara w miłość Boga rzeczywiście uwalnia nas od wszelkiego wewnętrznego przymusu i prowadzi do całkowitego oddania. „Nie sądźcie — mówi Jezus w Kazaniu na Górze – że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić” (Mt 5, 17).

Ta miłość, a raczej to, że jesteśmy kochani, doskonale nas uczula i uwrażliwia na najdrobniejsze skinienie woli Bożej. Sprawia, że potrafimy się wznieść ponad ideał własnego ja, ponad mniej czy więcej klarowne wyobrażenie tego, czym chętnie chcielibyśmy być. W ramach tego idealistycznego wyobrażenia wynagradzamy sobie straty z powodu wielu rozczarowań, których wcześniej osobiście doświadczyliśmy. Pewną tego ilustracją może być frustracja. Uświadamiamy ją sobie tylko w części; zwłaszcza jej nieuświadomiona część może wywierać ogromny wpływ na nasze życie, niestety nie zawsze będzie to dla naszego dobra. Zakazy, jakimi obdziela się nas od wczesnego dzieciństwa, obwinianie i oskarżenia, z jakimi się spotykaliśmy, kary, jakie na nas nakładano, niepowodzenia, jakich doznawaliśmy – wszystko to głęboko odkłada się w naszej duszy i stopniowo wytwarza pewien wzorzec postępowania, który poważnie ogranicza naszą wolność.

Taki model postępowania – choć sobie tego nie uświadamiamy – może w naszym wnętrzu zachowywać się jak tyran, przyczyniać się i do zahamowań, i do racjonalizacji. Może się jawić jako bardzo surowy i nieustępliwy wymóg, ale i skłaniać do poczynań całkiem nierealistycznych. Lecz kiedy uchybimy jego surowym regułom, ideał własnego ja karze nas wyrzutami sumienia oraz krępującym poczuciem zawstydzenia i niższości. Tłumi w nas życiodajne siły i często rzuca na nie podejrzenie. Może na przykład mylnie delikatność uznać za zmysłowość, stanowczość za zarozumiałość, zmysł piękna za skłonność do luksusu, wiarę we własne siły za brak pokory. Tymczasem te ożywcze, pozytywne jakości są człowiekowi koniecznie potrzebne, by mógł się spełnić, rozszerzyć dziedzinę swego istnienia. Nie wolno ich tłumić, trzeba je wyzwalać. I właśnie to się dzieje, gdy uświadamiamy sobie coraz wyraźniej, że Bóg nas kocha. Ta wiara nie owocuje kwietyzmem, lecz osobowym i wspólnotowym rozwojem.

Ojca najlepiej sławimy wtedy, gdy przynosimy bogaty plon. Tymczasem rozwój naszej osobowości jest zagrożony z zewnątrz i od wewnątrz. W zasadzie to ostatnie niebezpieczeństwo jest większe. Kiedy bowiem naszym życiem zawładnie ów uświadamiany lub nieuświadamiany ideał własnego ja, to liczyć się trzeba z pewnym zanikiem harmonii i pokoju. Gdy nie możemy być sobą, skłaniamy się ku skrajnościom, którym wręcz nieuchronnie „wpadamy w objęcia”. Te niezdrowe tendencje całkiem swobodnie mogą żeglować pod bandierą religii i pobożności. Oto kilka przykładów: brak umiaru w dążeniu do porządku i przesadna oszczędność (łatwo mylone z posłuszeństwem i ewangelijnym ubóstwem), nieumiarkowany rytualizm, nastawienie ultralewicowe czy ultraprawicowe, skrajny konserwatyzm lub postawa skrajnie postępowa, przesadnie „uduchowiony” lub niezdrowo materialistyczny stosunek do życia.

Te i podobne sygnały dowodzą, że prawdziwe ludzkie „ja” jest tłamszone, a prawdziwa kreatywność blokowana. Autentyczna wiara czyni serce wolnym. Prawdziwa wiara pozwala się rozwijać witalności i płodności, które Bóg umieścił w mężczyznach i kobietach, obdarza potrzebną do życia harmonią. Znakomitym opisem tej harmonii są wymienione przez św. Pawła owoce ducha: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5, 22-23). Flamandzka poetka nadaje temu ideałowi szatę bardziej poetycką:

Chciałabym Cię kochać aż do utraty świadomości mojej miłości i wrosnąć w świadomość Twojej miłości. Kochać Ciebie znaczy zapomnieć, że kocham: wszak zawładnął mną Ten-Który-Kocha. Kochać Ciebie znaczy, posiąść świadomość Ciebie i pozwolić umrzeć świadomości własnego ja. Czyż wszelkie samopoznanie nie wyradza się w samouwielbienie, jeśli stale nie znajduje ujścia w Tobie jak rzeka w morzu? Jedynie Twoja boskość sprawia, że we mnie, w mojej ludzkiej egzystencji, odzywa się puls ludzkiego istnienia.

Tego typu wiara nigdy nie wyrośnie na glebie argumentacji i konkluzji. Jest owocem zazwyczaj dojrzewającym w modlitwie, gdzie człowiek osiąga głębszą świadomość tego, iż Bóg go akceptuje. W Biblii jest mnóstwo tekstów, które taką medytację mogą ułatwiać. A oto kilka ze Starego Testamentu:

Na pustej ziemi go znalazł,
na pustkowiu, wśród dzikiego wycia,
opiekował się nim i pouczał,
strzegł jak źrenicy oka.
Jak orzeł, co gniazdo swoje ożywia,
nad pisklętami swoimi krąży,
rozwija swe skrzydła i bierze je,
na sobie samym je unosi (Pwt 32, 10-11).
[Jahwe], by tobie pomóc, cwałuje po niebie, (…)
Zwycięzcą jest Bóg odwieczny.
Zniża swą broń (tzn. udziela pomocy) – On od wieków,
by odpędzić wroga przed tobą (Pwt 33, 26-27).

Ale teraz tak mówi Jahwe,
Stworzyciel twój, Jakubie,
i Twórca twój, o Izraelu:
Nie lękaj się, bo cię wykupiłem,
wezwałem cię po imieniu; tyś moim!
Gdy pójdziesz przez wody, Ja pójdę z tobą,
i gdy przez rzeki, nie zatopię ciebie.
Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się,
i nie strawi cię ogień…
Ponieważ drogi jesteś w moich oczach,
nabrałeś wartości i ja cię miłuję,
przeto daję ludzi za ciebie
i narody za życie twoje.
Nie lękaj się, bo jestem z tobą (Iz 43, 1. 2. 4. 5.).

Posłuchajcie Mnie, domu Jakuba,
i wszyscy pozostali z domu Izraela!
Nosiłem [was] od urodzenia,
piastowałem od przyjścia na świat.
Aż do waszej starości Ja będę ten sam
i aż do siwizny Ja was podtrzymam.
Ja tak uczyniłem i Ja nadal noszę,
Ja też podtrzymam was i ocalę (Iz 46, 3-4).

Czyż może niewiasta zapomnieć o swoim niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie!
Oto wyryłem cię na obu dłoniach… (Iz 49, 15,16).

Bo góry mogą ustąpić
i pagórki się zachwiać,
ale miłość moja nie odstąpi od ciebie
i nie zachwieje się moje przymierze pokoju,
mówi Jahwe, który ma litość nad tobą (Iz 54, 10).
Ukochałem cię odwieczną miłością,
dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość (Jr 31, 3).

Jahwe, twój Bóg,
Mocarz pośród ciebie, On zbawi,
uniesie się weselem nad tobą,
odnowi swą miłość,
wzniesie okrzyki radości,
<jak w dniu uroczystego święta> (So 3, 17-18).

Miłosierny jest Jahwe i łaskawy,
nieskory do gniewu i bardzo łagodny (Ps 103, 8: por. Wj 34, 6-7).

W Nowym Testamencie miłość Boża staje się ciałem i krwią w osobie Jezusa. W Nim zyskuje ręce i nogi, twarz i głos, tak iż możemy ją ujrzeć i usłyszeć. Przekonać nas o tym, że ta niezawodna miłość istnieje, to jedyny cel wcielenia: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (to znaczy, że miłość Boża jest niezawodna; J 18, 37). Ta miłość między Ojcem i Synem jest darem nam powierzonym. Jest źródłem wszelkiej miłości i wszelkiego życia. Jest najskuteczniejszą i najbardziej radykalną (to znaczy tkwiącą u korzeni) rzeczywistością. Dane nam jest w niej uczestniczyć. Ni mniej, ni więcej! Ojciec obdarza nas tą samą miłością, co swojego Syna: kocha swojego Syna w nas, a nas w swoim Synu. Kocha nas jako odbicie swojego Syna, a swojego Syna jako Pierworodnego pośród nas. Syn zaś kocha nas tak jak Ojca; On kocha Ojca w nas, a nas w Ojcu. Kocha nas jako dzieci swojego gorąco umiłowanego Ojca, a Ojca kocha jako Stwórcę każdego z nas. Tą głęboką miłością Syn wielbi w nas swojego Ojca, a Ojciec swojego Syna. Zostaliśmy więc niejako włączeni w tajemnicę ze wszystkich tajemnic najgłębszą i najbardziej owocną: w miłość między Ojcem i Synem w Duchu Świętym. Czy możemy doświadczyć większego szczęścia niż to, że wypełnia nas samo źródło wszelkiego szczęścia, wszelkiej miłości i wszelkiego życia? Dla nas bramą do tej tajemnicy jest Wcielenie.

Jan Ewangelista w Prologu i w początkowym opisie męki Pańskiej daje nam klucz do życia Jezusa: On dał moc, abyśmy się stali dziećmi Bożymi… I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” (1, 12. 14). „…Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13, 1). To posłannictwo właściwie mogłoby potwierdzić każde zdarzenie z życia Jezusa. Ale ograniczmy się do uwagi, że miłość Boga w Jezusie porównać można do dwu rąk człowieka: jedna jest przebaczeniem – które podtrzymuje nas nawet wtedy, gdy jesteśmy winni; druga jest zmartwychwstaniem – które objawia nam, że Bóg jest z nami i po śmierci. Bowiem „ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8, 38-39). Życie Jezusa zainspirowało Pawła do następującej modlitwy:

Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi, aby według bogactwa swej chwały sprawił w was przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą (Ef 3, 14-19).

Dziękujemy Ci, Boże, że czuwasz nad nami,
że to nie ślepy los decyduje o naszym życiu.
Miłość, radość i piękno,
ale i niepowodzenie i cierpienie
mieszczą się w ramach
Twojej troski i wierności,
do których należy ostatnie, zbawienne słowo.
Ty jesteś nam bliski we wszystkim, co nas spotyka,
wierniejszy i bliższy niż my sami wobec siebie.
Ty znasz nasze imiona,
Ty odkrywasz całą naszą głębię.
To w Jezusie uwidoczniły się Twoja troska i Twoja wierność.
On żył dla innych.
Wierzymy, że On wciąż jeszcze żyje i jest wśród nas,
Twój Syn i nasz Pan,
dzisiaj, po wszystkie dni i na wieki wieków. Amen.

Fragment książki Cenni w oczach Boga (Kraków 1995), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]