Konflikt pomiędzy miłością własną a samolubstwem jest tak częsty i niezmienny, że nawet nie zdajemy sobie w pełni sprawy z tego, jakie wytwarza w nas napięcie. Istnieje on wśród wykształconych i niewykształconych, wśród duchownych i świeckich. Nawet duchowni, których uważamy za biegłych w tych sprawach, odczuwają zakłopotanie w tej materii. Istnieje wiele niejasności na ten temat, prowadzących do wielkiego niepokoju i problemów w ludzkim życiu oraz w związkach międzyludzkich.

Kiedy Chrystus i psychologowie mówią nam, by kochać siebie samego, wnioskujemy, że jest to istota emocjonalnego i duchowego rozwoju. Tak jest w istocie, lecz jakże trudno jest wprowadzić to w życie. Chrystus nie udzielił nam dokładnych wskazówek co do tego, a psychologowie nie zawsze jasno stawiają tę sprawę i nie zawsze się zgadzają. W rzeczywistości, niektóre książki z dziedziny psychologii budzą w nas nieufność; popierają one filozofię egoizmu: najpierw ja, a potem inni. Dlatego też większość z nas działa ostrożnie. Często kwestionujemy nasze motywy postępowania w konkretnej sytuacji, zadając sobie pytanie: „Czyż nie jest to egoizm z mojej strony?” Po czym, by rozegrać sprawę bezpiecznie, postępujemy zupełnie odwrotnie lub w ogóle nie robimy nic, z czego ani jedno, ani drugie nie jest dobre.

Klasycznym przykładem jest poświęcająca się matka i żona, która nieustannie zaspokaja potrzeby dzieci i męża, niewiele troszcząc się o siebie. W taki sposób jej matka i babka okazywały swoją miłość. Taka jest właśnie rola dobrej matki i żony – wnioskuje ona na tej podstawie. Znaleźć czas dla siebie lub zrobić coś dla siebie byłoby egoizmem, wyzwalającym poczucie winy. Smutnym rezultatem tego jest rozwijający się egoizm dzieci i egocentryzm męża, z jednoczesną stopniową utratą jej własnego człowieczeństwa.

Wysiłek utrzymania się w roli osoby poświęcającej się dla innych sprawia, że ludzie tacy stają się egocentrykami. Ich potrzeba bycia kochanym jest w sposób neurotyczny złączona z chęcią dogadzania wszystkim po to, by czuć się przez nich kochanym. Ponieważ tacy ludzie nie kochają samych siebie, są całkowicie uzależnieni od miłości innych. Ich poczucie własnej wartości i tożsamość są uwarunkowane tym, co inni o nich myślą i mówią.

Istnieje delikatna granica pomiędzy miłością własną a egocentryzmem i tu tkwi, prawdopodobnie, konflikt interesów. Jakże to możliwe kochać siebie i nie być egoistą? Balansowanie na tej granicy i utrzymywanie równowagi jest zadaniem na całe życie. Wymaga ono szczerości, autoanalizy i badania naszych motywów. Jesteśmy szczęściarzami, jeśli mamy dobrego przyjaciela, który może pomóc nam w wyjaśnieniu motywacji lub w skonfrontowaniu naszego działania. Możemy też skorzystać z poradnictwa lub zdobyć się na szczerość wobec siebie. To element naszego rozwoju, a jednocześnie kładzenie podwalin zdolności kochania drugiego człowieka.

Wspólnym mianownikiem trudności małżeństw jest brak zdrowej miłości własnej. Tworzenie związku pełnego miłości wymaga wysiłku. Tym bardziej że istnieje pewne napięcie, które w sposób naturalny wynika z różnic pomiędzy kobietą i mężczyzną. Jeśli jednego z partnerów nie cechuje zdrowa miłość własna, która obejmuje poczucie własnej godności, zaufanie i wiarę w siebie, scenariusz będzie następujący: albo oboje partnerzy będą w stanie wojny, broniąc swojej odrębności, gdyż każdą różnicę zdań lub nieporozumienie traktuje się jako zagrożenie lub osobistą zniewagę sygnalizującą brak miłości, albo jeden z partnerów, zawładnięty przez drugiego, będzie stopniowo tracił swoją tożsamość poprzez powściągliwość i poddanie się. Równie dobrze może zaistnieć kombinacja obu przypadków.

Dla takich ludzi wspólne wzrastanie na dłuższą metę staje się niemożliwe, wzrastanie osobno staje się rzeczywistością. Zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku, czy to przez potrzebę ciągłej aprobaty, czy też przez potrzebę ciągłego panowania nad partnerem, miłość własna okazuje się słaba. Nic dziwnego, że wiele małżeństw kończy się rozwodem. Wielu takich ludzi, przeżywając ból rozwodu, odkrywa w końcu, czym jest prawdziwa miłość własna. Niemała to cena, jeśli jedynie śmiercią małżeństwa można było zapłacić za doświadczenie siły płynącej ze zdrowej miłości do siebie, za rozpoznanie daru, jakim jesteśmy.

Małżeństwo to nie tyle doświadczenie bycia kochanym, ile doświadczenie kochania. Być zdolnym do miłości oznacza kochać siebie, umieć radzić sobie z nieporozumieniami wynikającymi z różnic, ze sprzeczkami, niesnaskami i trudnościami, które są udziałem każdego związku. Dreszcz niepokoju chwyta mnie, kiedy słyszę coś takiego: „Czuję się kimś, ponieważ ona mnie kocha”. Innymi słowy: „Bez jej miłości jestem bezwartościowy”.

Zdrowa miłość własna przetrwa ból i zranienia, nieuniknione w każdym związku. Być może jestem skrzywdzony, ale nie jestem zniszczony. Jezus powiedział: „Jeśli cię ktoś uderzy w [jeden] policzek, nadstaw mu i drugi”. Jeśli kochasz siebie, zniesiesz rany. Wielu ludzi interpretuje tę wypowiedź Jezusa jako przyzwolenie innym na deptanie po sobie. Możesz cierpieć ból, tolerować niewygodę czy też znosić dziwactwa innych, ale nie pozwalaj ludziom, by wykorzystywali cię lub wyniszczali. Miłość własna wymaga samoobrony.

Często pytałem kobiety: „Dlaczego pozwalałaś na psychiczne (lub fizyczne) znęcanie się nad tobą twojego męża?” Odpowiedź często brzmiała: „Myślałam, że się zmieni”. Ale on stawał się tylko gorszy, ponieważ ona „podsycała” i wzmacniała ten problem. A prawdziwą przyczyną był brak u tej kobiety miłości własnej, brak poczucia godności własnej, dlatego nie mogła stanąć we własnej obronie i zdusić w zarodku chore zachowanie męża. Niekiedy kobieta uważa nawet, że zasłużyła sobie na takie traktowanie. Dlatego jeżeli małżeństwo przegrywa, dwoje ludzi przegrywa.

To bardzo proste! Muszę kochać siebie samego, zanim będę mógł kochać kogoś drugiego. Nasz podstawowy związek stanowimy sami ze sobą i jeśli nie jest on zdrowy, nie będzie zdrowy z nikim innym.

Motyw przewodni chrześcijaństwa zwięźle ukazują słowa: „Kochaj Boga, a bliźniego swego jak siebie samego”. Jakim wspaniałym psychologiem był Chrystus! Te trzy miłości są nierozerwalnie związane ze sobą. Jedna nie może istnieć bez pozostałych, inaczej miłość jest podejrzana. Czasami słyszymy, jak ludzie opowiadają o tym, jak bardzo kochają Pana Boga, ale ich postępowanie przeczy temu: nie dbają o swoje zdrowie psychofizyczne.

Człowiek zawsze szuka kryteriów, na podstawie których mógłby odróżniać miłość własną od egoizmu. Opisanie takich kryteriów może być bardzo trudne. Oto ogólna ich charakterystyka, która pomoże nam owe różnice rozpoznać.

Po pierwsze, autentyczna miłość własna sprawia, iż czynimy to, co jest najlepsze dla naszej egzystencji. Najlepsze niekoniecznie znaczy najłatwiejsze: nie to, co przynosi mi dobre samopoczucie, co jest przyjemnością, czy też to, co robią wszyscy inni; często jest to dokonywanie tego, co trudne, co wymaga czasu, energii i pieniędzy. „Kto chce znaleźć swe życie, straci je”. Często wymaga to samodyscypliny i poświęcenia, umiejętności zniesienia zawodu dzisiaj  ̶ żeby wygrać jutro. Często oznacza to stawanie twarzą w twarz z rozbiciem i cierpieniem po to, by zdobyć większe uznanie dla siebie: nie od innych, ale od samego siebie. Miłość własna nie jest introwersją. To byłby egocentryzm. Miłość własna jest powrotem do świata zewnętrznego, wyjściem ku drugiemu. Jednak, zanim zacznę obdarowywać innych, muszę najpierw obdarzyć siebie. Muszę być zdolny do rozpoznawania swoich potrzeb, by trafnie rozpoznać potrzeby innych. Autentyczna miłość własna dostarcza nam siły i odwagi do wychodzenia naprzeciw innym. Jezus powiedział: „Jeżeli ziarno wpadłszy w ziemię obumrze, przynosi plon obfity”. Zanim zakiełkuje, musi ulec przeobrażeniu.

Do Jeziora Galilejskiego wpływają świeże wody z rzeki Jordan, dzięki czemu jest ono jeziorem pulsującym życiem, rozwijają się w nim bujnie rośliny, rozmnażają ryby. Następnie wypływa swym południowym ujściem z powrotem do Jordanu, który dalej toczy świeże wody, aż w końcu uchodzi do Morza Martwego. Jezioro Galilejskie tętni życiem nie tylko dlatego, że otrzymuje (zwraca się ku sobie), ale dlatego, że rozlewa się znów do Jordanu, daje mu z siebie, a ten płynie do Morza Martwego. Morze Martwe jedynie gromadzi owe wody. Bierze, ale niczego nie daje. Nie ma w nim życia, nie ma roślinności. To wydaje mi się kluczem do zrozumienia różnicy pomiędzy zdrową miłością własną a egoizmem. Miłość własna zwraca się ku swemu wnętrzu tylko po to, by powrócić na zewnątrz ku innym. Egoizm zwraca się ku swemu wnętrzu, tam pozostaje  ̶  i umiera. Brak mu spojrzenia na zewnątrz, charakterystyczne jest dla niego jedynie wewnętrzne zaślepienie.

Podobnie jest z nami. Jeśli pokochamy siebie, będziemy się troszczyć o siebie, o własny rozwój, o kontakt z innymi. Jezus oddalał się samotnie w góry. Wiedział, kiedy jest Mu potrzebny odpoczynek, zmiana tempa życia. Wsłuchiwał się w swój organizm. Znał potrzebę samotności, jak również powracał do innych.

Ludzie, którzy zawodowo poświęcają się dla innych, cierpią czasami z powodu „wypalenia się”. Dają innym, ale nie dają niczego samym sobie, usychają. Znać swoje ograniczenia i respektować je  ̶  oto na czym polega zdrowy rozsądek. Odpoczynek  ̶  odpowiednia ilość snu, właściwy posiłek, zrobienie przerwy, wyjazd gdzieś, to wszystko oznacza, że kocham siebie i że będę w stanie znów być dla innych, gdy się wzmocnię i zregeneruję.

„Pamiętaj, abyś dzień święty święcił” to inaczej: „odpocznij, bądź dobry dla siebie, abyś mógł dalej żyć, obdarowywać i pracować”. Pracoholicy nie potrafią zadbać o siebie, są jak nałogowcy podążający drogą samozniszczenia. Gdy rodzice znajdują czas dla siebie, na własne sprawy, uczą dzieci, jak żyć i jak kochać. W dobrej miłości własnej jest miejsce na spojrzenie na siebie, na refleksję nad własnym życiem, zachowaniem i jego motywami, na rozwijanie intuicji i samorozumienie. Oto sposób, w jaki działa Duch Święty, czy to przez modlitwę czy przez dialog z drugim człowiekiem. Tak oto poznajemy, że jesteśmy darem, zaczynamy go doceniać i rozwijać. To zrozumienie samego siebie wiedzie do pokory; znać swoje możliwości to również znać swoje ograniczenia. Gdy poznajemy siebie i własną skończoność, inaczej patrzymy na otaczający nas świat, na rzeczywistość życia i lepiej sobie z nią radzimy. Dzięki samowiedzy możemy być bardziej aktywni i wnosić coś nowego dla innych.

Introspekcja ta nie powinna być mylona z pewnego rodzaju introwersją, zamykaniem się w sobie, egocentryzmem, który zapatrzony jest tylko w siebie. Taka introwersją pozbawiona jest pola widzenia, zmierza donikąd i nic nie daje. Jest narcystyczna  ̶  skupiona wyłącznie na sobie, nie jest skierowana ku innym. Charakteryzuje się nie pokojem, lecz strachem i drażliwością. „Nie troszczcie się zbytnio”  ̶  mówi Jezus. „Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi”. W ludziach niespokojnych panuje nieustanny zamęt i wydaje im się, że nie potrafią wydostać się ze świata zmartwień. A zdrowa miłość własna wyzyskuje introspekcję i potrafi zwracać wzrok ku innym. Jej spojrzenie jest szersze, podczas gdy introwersją służy samej sobie i interesuje się tylko sobą.

Inną cechą charakterystyczną zdrowej miłości własnej jest rozsądek. Nie działa ona na zasadzie uczuć, impulsów lub popędów, z których żadne nie potrafi sobą rozsądnie pokierować. Osoba, która naprawdę kocha siebie, jest uczuciowa, wrażliwa, ma kontakt ze swoim światem wewnętrznym, ale ten świat nad nią nie panuje. Mądra miłość własna nie ulega wpływom fałszywego poczucia winy, nie posługuje się wymówkami. Człowiek prawdziwie kochający siebie wykorzystuje swoją inteligencję, poszukuje najlepszej informacji czy wiedzy, która korzystnie wpłynie na jego decyzje i życie.

Dalszą trwałą cechą takiej miłości jest jej wpływ na poczucie głębokiego pokoju i satysfakcji. Człowiek prawdziwie kochający siebie działa ze świadomością, że uczynił i rozważył wszystko, by postąpić dobrze, że podjął najlepszą decyzję nawet w złej sytuacji i jest gotów samotnie stawić czoła trudnościom. Umie przyjąć krytykę, działa z przekonaniem, pewnie i z wiarą w siebie.

Ten opis jest zarazem opisem człowieka o wysokim poziomie moralnym, któremu w życiu i w działaniu towarzyszy poczucie głębokiego pokoju i zadowolenia. Dlatego charakterystyka osoby kochającej siebie jest zgodna z charakterystyką osoby o wysokim poziomie moralnym. Im niższy poziom moralny, tym mniejsza prawdziwa miłość do siebie samego. Im niższy poziom moralny, tym niższy stopień szacunku dla samego siebie, tym więcej autodestrukcji w zachowaniu.

Pokój i zadowolenie z siebie są odzwierciedleniem wartości człowieka i jego priorytetów. Wartość jednostki tkwi w jej wnętrzu. Jeśli kocham siebie, moja wartość jest we mnie, nie w czymś lub w kimś poza mną. Moje sukcesy i piękne przedmioty, które posiadam, mogą polepszyć moje dobre samopoczucie i mogą dodać mi pewności, ale moja wartość zależy od mojej miłości własnej. W istocie najwyższy akt wiary polega na wierze, że Bóg kocha mnie bezwarunkowo takim, jakim jestem, i że ja również mogę kochać siebie bezwarunkowo takim, jakim jestem.

Samo naszkicowanie kwestii miłości własnej wymagałoby znacznie dłuższego eseju. Lecz moim zamiarem jest uwrażliwienie naszej świadomości na to, jakie problemy mogą powstać, kiedy pomylimy miłość własną z egoizmem. Rozwijanie zdrowej równowagi pomiędzy nimi jest zadaniem całego życia. Czasami odniesiemy sukces, czasami się nam nie uda, ale usuwanie konfliktu pomiędzy miłością własną a egoizmem służy naszemu dobru. Kochamy siebie, by kochać Boga i innych ludzi. Zdrowa miłość własna jest pożyteczna i właściwa, nie ma nic wspólnego z egoizmem lub egocentryzmem. Jeśli je rozróżnimy, wyeliminujemy wątpliwości, które nas chwilami opadają, i będziemy mogli szczerze kochać Boga, siebie i bliźniego.

Fragment książki Uleczyć zranione uczucia. Jak przezwyciężać trudności życiowe (Kraków 1998), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]