„Chrześcijański” znaczy to samo co „przebaczający”. Chrystus nie tylko głosi przebaczenie udzielane nam przez Boga i prosi, abyśmy wybaczali sobie nawzajem, ale również daje nam do zrozumienia, byśmy przebaczali sobie samym. Ten ostatni aspekt przesłania Chrystusa nie jest dostatecznie uwydatniany ani dyskutowany. A przecież, będąc chrześcijanami, musimy umieć przebaczać sobie samym. Nie czyniąc tego, nie doświadczamy pełni odkupienia i pojednania ze sobą, nie osiągamy dojrzałości jako chrześcijanie.

To ostre stwierdzenie, może nawet trochę szokujące, ale powinno być potraktowane na serio. Ludzie są ciągle oszołomieni, gdy pytam ich (już po tym, jak wyznali, że zbłądzili lub zgrzeszyli): „Wierzysz, że Bóg ci przebaczył, ale czy ty przebaczyłeś sobie?” Wielu chrześcijan nie bierze tego nawet pod uwagę.

Po latach przekonałem się, że wielu ludzi przyjmuje Boże przebaczenie bardzo powierzchownie. Dlaczego? Ponieważ głębszym aspektem przebaczenia, którego niektórzy z nas nigdy nie doświadczyli, jest przebaczenie sobie samemu. Wierzymy, że Bóg nam przebaczył; teraz On zaprasza nas, byśmy przebaczyli sobie samym. Jakże często nasza odpowiedź brzmi: „Nie mógłbym tego zrobić!” Na pewno dla wielu ludzi przebaczenie sobie samemu jest czymś trudnym, ale i potrzebnym. Jeżeli nie potraktujemy Boga na serio i nie urzeczywistnimy Jego przebaczenia, poprzez szczere przebaczenie sobie, nigdy naprawdę nie doświadczymy Bożego przebaczenia, pełni odkupienia i pojednania ze sobą. W naszym życiu występuje sprzeczność; przyjmujemy Boże przebaczenie, ale nie przebaczamy sobie sami.

To, co powiedzieliśmy, odnosi się nie tylko do osób leczonych w zakładach psychiatrycznych, do kryminalistów lub emocjonalnie zaburzonych, nie tylko do tych, którzy popełnili ciężkie grzechy, ale do przeciętnych ludzi. Przez całe lata, ilekroć pytałem o przebaczenie sobie samemu, spotykałem się z czystą, niechęcią do tego tematu. Było to zjawisko wspólne dla młodych i starszych, mężczyzn i kobiet, osób świeckich, księży, zakonników i zakonnic.

Dlaczego tak się dzieje? Wydaje się, że niejeden odczuwa potrzebę wymierzania sobie kary za grzechy. Czyż odmówienie sobie przebaczenia nie jest tutaj najlepszą drogą? „Nie zasługujemy” na nie, a więc kwestionujemy nasze poczucie własnej godności, co powoduje, że czujemy się bezwartościowi. Jest to rodzaj masochistycznej udręki, a przecież Boże przebaczenie mówi nam o naszej wartości. Przebaczenie sobie samemu – myślimy błędnie – oznacza pobłażliwe traktowanie tego, co zrobiliśmy, wobec tego, irracjonalnie, potępiamy siebie. Zamiast zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, ze wszystkimi naszymi ograniczeniami – jak czyni to Bóg – pozwalamy, by nasza pycha prowadziła nas do rozważań nad tym, jakimi moglibyśmy, lub powinniśmy, być.

Często odmawiamy sobie przebaczenia, ponieważ jesteśmy z siebie niezadowoleni. Litując się nad sobą, potępiając siebie lub wymierzając sobie karę, wybieramy zachowanie egocentryczne, przez co blokujemy ostateczne przyjęcie uzdrawiającego przebaczenia i miłości Boga. Proces głębszego odkupienia zostaje zahamowany.

Owo niezadowolenie z siebie jest tak przygniatające, że wciąga nas w wir ciągłych niepowodzeń. „Po co to wszystko?” – lamentujemy. Poddajemy się. Nie chcemy wzrastać, nie chcemy wziąć krzyża naszej ludzkiej słabości i podążać za Chrystusem.

Jednakże przebaczając samym sobie, odnosimy pożytek. Przenikamy w ten sposób granice naszego ludzkiego bytowania i zyskujemy bezcenne spojrzenie w swoje wnętrze. Wzrastamy poprzez ból upadków, oddając ponadto cześć i chwałę nieprzerwanej i wielkiej miłości Boga.

Jeśli uparcie odmawiamy przebaczenia sobie samemu, potęgujemy stan chronicznego poczucia winy, niezależnie od tego, czy ten fakt dostrzegamy czy nie. Stajemy się odrętwiali duchowo i emocjonalnie, popadamy nawet w depresję. Pogrążamy się w trzęsawisku dezorganizującej rozpaczy. Czyż nie jest to bezsensowne, nielogiczne i neurotyczne? A jednak wielu skądinąd inteligentnych ludzi obstaje przy takim właśnie modelu. W takim przypadku nasza wiara religijna nie działa na naszą korzyść, ale przeciwko nam – i to jest tragiczne. Przyczynia się to również do mniejszej wiarygodności naszej religii w otaczającym nas świecie. Przebaczenie sobie samemu jest trudne, musimy nad tym pracować, ale możemy tego dokonać. Jest ono nie tylko wezwaniem do chrześcijańskiej pokuty i pojednania, ale również kluczem do psychicznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia i uzdrawiania.

Nie powinniśmy zbyt pochopnie stwierdzać, że należymy do tych, którzy nie potrafią przebaczyć sobie. Musimy być czujni wobec subtelnych form, jakie owa nieudolność może przybierać. Nasze odczucia mogą nie pozwalać na to, by opuściło nas nieuzasadnione poczucie winy, ale nasz intelekt powinien skupić się na bezwarunkowej miłości Boga do nas, aby doszło do aktu samoprzebaczenia. Kiedy przebaczamy sobie, pozwalamy Bożemu przebaczeniu, z całym jego bogactwem, wejść w nasze życie. Zaczynamy doświadczać zmartwychwstania już teraz.

Wzbranianie się przed samoprzebaczeniem jest źródłem wielu konfliktów emocjonalnych. Ludzie, którzy cierpią z ich powodu, nie będą nigdy zdrowi emocjonalnie ani duchowo, dopóki nie przebaczą samym sobie i swoim braciom i siostrom. „Kochaj Boga, a bliźniego swego jak siebie samego”. Prawdziwa miłość do siebie samego wymaga pojednania z sobą. Wszyscy psychoterapeuci powinni być wyczuleni na fakt, że wielu ich pacjentów nigdy nie wyzdrowieje, nie znajdzie pokoju wewnętrznego albo też nie zrobi żadnego postępu w terapii, dopóki nie doświadczy samoprzebaczenia. Dopiero gdy to nastąpi, uzdrowienie i poprawa staną się możliwe.

Oczywiście, aby to mogło nastąpić, wiara człowieka powinna być żywa i poddawana wyzwaniom wzrostu. Szkoda tylko, że często pomija się ten wymiar wiary, stosując jakąś zastępczą technikę kliniczną.

W samoprzebaczeniu nie chodzi o zwolnienie siebie od odpowiedzialności i konsekwencji za nasze czyny, ale o uwydatnianie ich ciągle na nowo. Nie jest ono litowaniem się nad sobą, lecz rozliczeniem, skruchą i przemianą. Nie oznacza ono także wybielania naszych grzechów i ich aprobaty, lecz śmiałe stawanie twarzą w twarz z przykrą rzeczywistością naszych czynów, podjęcie naszego krzyża i podążanie za Chrystusem.

Nie możemy żyć pełnią życia, dopóki nasza wiara nie stanie się dojrzała. Dojrzała wiara czyni nas zdolnymi do przebaczenia samym sobie. Wtedy możemy naprawdę uwolnić się od tego, co było złe w naszym życiu, pozwolić Bogu wejść w nasze życie, żyć i kochać. Przebaczenie sobie samemu jest często tym, co odróżnia chrześcijanina w pełni odkupionego od odkupionego nie do końca; chrześcijanina, który pojednał się nie tylko z Bogiem, ale i ze sobą, od tego, który nie pojednał się ze sobą; chrześcijanina dojrzałego od chrześcijanina niedojrzałego.

Fragment książki Uleczyć zranione uczucia. Jak przezwyciężać trudności życiowe (Kraków 1998), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]