Wprowadzenie

„Bardzo ciężki dzień. Czekałem na bliskiego przyjaciela, Jonasa, który odwożąc mnie na lotnisko w Bostonie, obiecał odwiedzić mnie we Francji. Dwa tygodnie temu słyszałem, że wyleciał do Paryża i zamierza mnie odwiedzić. Dzisiaj dowiedziałem się, że właśnie wrócił do Bostonu.

Było to bardzo bolesne odkrycie. Oczekiwałem jego wizyty i poczyniłem różne przygotowania, by go powitać. Teraz czuję się nie tylko smutny, że go nie zobaczę, ale także zraniony i odrzucony. Nie przesłał mi nawet kartki ani żadnej wiadomości, każąc mi się przez całe tygodnie domyślać, co się z nim dzieje. […]

Kiedy do niego zadzwoniłem, wyjaśnił mi, że sprawy ułożyły się inaczej, niż się spodziewał, że nie mógł znaleźć numeru mojego telefonu i że był bardzo zmęczony. Poczułem się jeszcze bardziej dotknięty” (H. Nouwen, „Świt. Podróż duchowa”, Poznań 1994, s. 33) .

Wyżej opisany stan emocjonalny wiele mówi o człowieku, o każdym z nas. Jest to stan, który często nas zaskakuje, nierzadko przynosi ból, ale zawsze ma jakąś przyczynę, który – podkreślmy to – w sobie nosimy. Przyjrzyjmy się bliżej temu światu, gdyż od naszego stosunku do niego zależy jakość naszego życia.

Uczucia informują i motywują

Jednym z najważniejszych zadań wychowania i samowychowania jest rozumienie treści, jakie przynosi nam sfera emocjonalna. Emocje są codzienną treścią naszego życia; objawieniem się jakości kontaktu z napotkanymi osobami, wydarzeniami, z samym sobą. Wbrew naiwnym stereotypom, człowiek nie kieruje się w pierwszym rzędzie rozumem, ale reaguje na otoczenie emojonalnie. Przeżywanie emocji nie jest więc przejawem jego niedojrzałości czy słabości, ale jest zwyczajnym byciem człowieka w relacji, niezastąpionym źródłem informacji na temat siebie, swojego stosunku do innych, do sytuacji, jakie przynosi codzienność. Nouwen pokazuje, jak bardzo uczucia informują nas o czymś, czego najczęściej od razu nie rozumiemy (podobnie jak nie umiemy odczytać tego, co sygnalizuje czerwona kontrolka w samochodzie), oraz że niosą ze sobą pokłady olbrzymiej energii, której mamy nadać właściwy kierunek, gdyż ona sama z siebie takiego kierunku nie posiada. Można przecież tak zwaną dobrocią udusić człowieka!

Jest pewnym błędem, jak słusznie zauważa ks. Marek Dziewiecki, dzielenie emocji na pozytywne i negatywne. W rzeczywistości emocje są zawsze pozytywne, to znaczy sensowne, bogate w treść, moje. Lepszy byłby podział na radosne i bolesne, łatwe lub trudne, ale zawsze przynoszące nam ważne, choć niekiedy ciężkie do uniesienia wiadomości o naszym wewnętrznym stanie czy aktualnym położeniu. Im bardziej intensywne są emocje, które przeżywamy w danym momencie, tym cenniejszą przynoszą nam informację. Sygnalizują nam bowiem stan zagrożenia, kryzysu czy doznanej krzywdy, na które warto i trzeba zareagować. Emocje są zatem rodzajem psychicznego termometru, który informuje nas o jakości i o sposobach naszego reagowania.

Emocje źródłem informacji

Z tych właśnie powodów emocje są ważnym darem Boga, który przez nie przekazuje nam cenną prawdę o nas samych i pozwala nam na dostęp do prawdy o sobie i o jakości naszego życia. Dar ten okazuje się szczególnie potrzebny wtedy, gdy jesteśmy manipulowani przez uczucia, co krępuje wolność w myśleniu i przez co odchodzimy od tych prawd o nas samych i o naszym postępowaniu, które stawiają nam trudne wymagania i które zobowiązują nas do wewnętrznej przemiany. Im bardziej dany człowiek jest niedojrzały, tym większą ma skłonność do ulegania uczuciom, co jest równoznaczne z wypaczeniem myślenia (i z czego zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy). Presja uczuć na funkcjonowanie intelektu zawęża i zniekształca naszą świadomość w odniesieniu do tego, co mamy czynić w konkretnej sytuacji. Człowiek ulegający wpływowi uczuć tworzy sobie coś w rodzaju wewnętrznej cenzury, która usiłuje nie dopuścić do jego świadomości bolesnych prawd o nim samym i nie pozwala prawdziwie ocenić tego, co napotyka. Emocje spełniają funkcję drugiego – obok myślenia – obiegu informacji. Jest to możliwe dlatego, że emocje działają niezależnie od naszej woli, przekonań, oczekiwań czy pragnień, informując nas o tym, co dzieje się w naszym kontakcie ze sobą i ze światem zewnętrznym.

Człowiek nie ma bezpośredniej władzy nad emocjami. Nie może ich po prostu sobie nakazać lub zakazać silą woli. Nie może też ich modyfikować mocą intelektualnych analiz czy osobistych przekonań. Emocje można zatem porównać do rozgłośni radiowej, która transmituje informacje na nasz temat, ale jest od nas w znacznym stopniu niezależna.

W tej sytuacji mamy tylko dwie możliwości: korzystać z tych informacji albo wyłączyć radio. Ale tak naprawdę tego radia wyłączyć się nie da! Emocje działają na nas niezależnie od naszej świadomości.

Emocje są nie tylko źródłem informacji. Niosą ze sobą także energię i motywację do działania oraz do powstrzymywania się od działań dla nas szkodliwych. Gdy robimy coś dobrego, wartościowego, wtedy towarzyszy nam satysfakcja emocjonalna, która mobilizuje nas do dalszego podobnego działania. Niewłaściwym i niedojrzałym zachowaniom towarzyszy z kolei niepokój, ból, gniew, rozczarowanie, a czasem nawet rozpacz. Tego typu stany emocjonalne mobilizują nas do unikania podobnych zachowań czy sytuacji. Emocje, jakie przeżywamy, są przeżywane zawsze jako nasze emocje. Co to oznacza? Taki stan uczuciowy, w którym nie reagujemy jedynie na bodziec, czyli w logice nie reagujemy na: bodziec – reakcja, ale na zasadzie trzech elementów: bodziec – moja psychika – reakcja. Wszystko przechodzi przez moją sferę psychiczną, czyli historię uformowaną w czasie życia od poczęcia. Nie ma więc we mnie emocji „przeżywanych powszechnie”, są zawsze zabarwione „mną”. Potocznie mówi się, że osoba reaguje według kompleksów, jakie ma w sobie. Stąd emocje nie są równe instynktom, jakimi kierują się zwierzęta, u których reakcja jest dwuczłonowa: bodziec – reakcja. Zwierzę broni się, dąży do zachowania gatunku i tak dalej. Spełniwszy tę „funkcję”, niejako zapomina o tym, co się stało, a działając, nie jest świadome tego, co robi. Z tej właśnie racji, że człowiek reaguje według logiki swojej, sobie właściwej psychiki, a uformowanej w jego osobistym życiu, olbrzymie znaczenie ma poznanie siebie, poznanie swojego świata uczuć, sobie właściwej psychiki! Można powiedzieć, że emocje są czymś w rodzaju cennego przyjaciela, który informuje nas o naszej sytuacji życiowej. Trzeba jednak podkreślić, że w tej informacji emocje często nas obnażają. Pokazują nam bowiem wewnętrzną prawdę o nas samych, od której często uciekamy i te kierunki, ku jakim idziemy, a które po prostu nie mają głębszego sensu dla naszego rozwoju jako osób. Są one wręcz przeciw nam, rozbijają nas, niszczą i przez to niszczą innych. Warto przy okazji wspomnieć o ocenach emocjonalnych i racjonalnych. Zrobimy to krótko, odsyłając zarazem do odpowiedniej lektury na ten temat (K. Trojan, „Potrzeby psychiczne i wartości oraz ich implikacje religijne”, Kraków 1999, s. 53-59) . Jak wspomnieliśmy wyżej, człowiek najpierw reaguje nie tyle racjonalnie, ile uczuciowo. Oznacza to, że napotkaną sytuację ocenia zmysłowo; przyjemna – nieprzyjemna, podoba mi się – nie podoba mi się. Oceniają intuicyjnie jako tę, która zagraża mu lub jest dla niego korzystna. Z tego rodzi się emocjonalny pociąg lub odpychanie w stosunku do napotkanego przedmiotu. Celem tych reakcji jest zaś zadowolenie osobiste, tu i teraz, bez myślenia o następstwach podejmowanych kroków, a ośrodkiem działania jest uczuciowe dobro –  zadowolenie lub uniknięcie bólu – człowieka. Ważną sprawą jest to, że człowiek może reagować na różne sytuacje według schematów, jakie przeżył w dzieciństwie, które mimo upływu lat stały się dla niego niejako matrycą jego zachowań emocjonalnych.

Ta matryca odnosi się także do niezaspokojonych potrzeb psychicznych, z którymi osoba się rodzi, a które wołają ze zdwojoną siłą o satysfakcję na poziomie emocjonalnym.

Właściwością człowieka jest jednak możliwość korygowania tych ocen emocjonalnych poprzez oceny racjonalne. Człowiek może podjąć decyzję bez odczuwania przyjemności, nawet wbrew niej, i może zdystansować się do presji, jaką ona na niego wywiera. Jest to właściwość charakteryzująca tylko człowieka. Człowiek dzięki swojej racjonalności szuka nie tylko tego, co przyjemne, ale także może iść ku temu, co obiektywnie dobre i co przynosi mu dobro inne w stosunku do tego, co odczuwał na poziomie emocjonalnym, hedonistycznym. Osoba więc wychodzi poza wąsko pojęty interes, dystansuje się do tego, co ważne niejako wprost, a idzie ku temu, co ważne samo w sobie i do realizacji czego, jako osoba, czuje się wezwany. Tak człowiek może przekraczać siebie, żyjąc treściami, które czynią go wolnym na rzecz siebie i pozwalają mu być dla innych.

Wchodzimy tutaj w możliwy konflikt pomiędzy tym, co rodzi się podczas procesu oceny emocjonalnej, a tym, co sugeruje ocena racjonalna. Niejako rodzi się pytanie, czy ważniejsze jest pójście za tym, co przynosi przyjemność, czy też za światem, który zakłada odejście od bezpośredniej przyjemności. Elementem łączącym te rzeczywistości, ułatwiającym lub utrudniającym, jest pamięć emocjonalna. To ona powoduje, że uczucie raz przeżyte przez człowieka, wskutek podobnych okoliczności znowu automatycznie pojawia się, choć napotkana sytuacja jest odmienna i nie przynosi tego zagrożenia, o jakim przypomina pamięć emocjonalna. Z tej racji, na podstawie wcześniej przeżytych odczuć, osoba spontanicznie i nierefleksyjnie w podobny sposób ocenia napotkaną sytuację. Pamięć odgrywa ważną rolę w ocenie i interpretacji rzeczywistości, postrzegając ją niejako bez niuansów, stosując do każdej podobnej sytuacji zarejestrowany schemat. Co z tego wynika? Między innymi to, że przeżywane uczucia, stany emocjonalne, są sygnałem, który może wskazywać na kryjące się za nimi niezaspokojone głody emocjonalne, kompleksy, takie sposoby reagowania, których człowiek nie jest świadomy, a którymi jest sterowany w swym myśleniu, zachowaniu. Bez poznania tej sfery nie jest możliwa integracja uczuciowości i wspomaganie nią sfery racjonalnej. Jest to ważne, gdyż emocje zawierają duży potencjał energetyczny. Człowiek jest więc wezwany do mądrego wykorzystania tych informacji i energii w praktyce, realizując z nimi życie prawdziwie ludzkie, co oznacza, że nie boi się tego, co odczuwa i potrafi to wykorzystać do realizacji świadomie wybranych wartości wyższych. Emocje objawiają tę części naszego „Ja”, której nie jesteśmy świadomi, ale mogą zarazem być wykorzystane do realizacji tego, co zostało wybrane świadomie. Uczucie agresji może objawiać zaniżoną samoocenę człowieka i niszczyć tak jego, jak i jego otoczenie, ale może też być wykorzystane do bardziej dynamicznej pracy na rzecz innych. Oczywiście twórcze wykorzystanie trudnych emocji nie jest łatwe, ale jest możliwe i wiele osób tak je przeżywa. Znam ludzi, którzy myją sami samochody lub trzepią dywany, wyładowując przy tym energię, jaką przynoszą im trudne sytuacje życiowe. Czytałem też o tak zwanej „chorobie dyrektorskiej”. Ludzie, którzy narażeni są na duże stresy, po powrocie do domu jedzą obiad i kładą się spać lub pijąc koniak, czytają gazetę. Tymczasem zwierzęta (konkretnie chodziło o doświadczenie przeprowadzone z dzikimi królikami), które przeżyły stres, po ustąpieniu zagrożenia zamiast „odpocząć”, zaczynają biegać jak szalone (niby już bez racji), tracąc nagromadzoną poprzez przeżyty stres energię, a dopiero potem kładą się i odpoczywają. Jest to dobra rada dla rozładowania naszych napięć, które, gdy nie są rozładowane, objawiają się między innymi w pojawiających się wrzodach na żołądku, migrenach i tym podobnych problemach. Nierozumne stworzenia mogą nas wiele nauczyć w tym względzie. Spójrzmy na siłę emocji, o czym pisze Nouwen w innym miejscu swego dziennika duchowego. W pewnej sytuacji poczuł się odrzucony przez znajomych, którym pomógł, a którzy, jego zdaniem, nie odwzajemnili mu wyświadczonej przysługi. Odczuwa silny ból, który złączony jest z doświadczanym odrzuceniem, a który, nawiasem mówiąc, nie wyraża obiektywnej prawdy o zaistniałej sytuacji, ale jego emocjonalną reakcję.

„W tych wszystkich przypadkach nie czułem się po prostu zirytowany, lecz głęboko dotknięty, tak bardzo, że w czasie modlitw pochłonięty byłem gniewnymi rozmyślaniami i wyobrażaniem sobie scen zemsty. Nawet skupienie podczas czytania przychodziło mi z trudem, ponieważ właściwie cała moja energia ześrodkowana była na doznawanym odrzuceniu” (H. Nouwen, „Dziennik z klasztoru trapistów”, Warszawa 1987, s. 38).

Opisane reakcje pokazują napięcie rodzące się pomiędzy tym, co mimowolnie rodzi się w człowieku, a tym, co stoi przed nim jako zadanie związane ściśle z jego religijnym powołaniem. Aby je realizować (może to być praktyka modlitwy, skupienia, czynnej miłości bliźniego), potrzeba pewnego minimum atrakcji uczuciowej w stosunku do zadań, jakie ktoś chce podjąć w oparciu o             ocenę racjonalną. Sytuacja może być niekiedy taka, że atrakcji tej nie ma, a górę biorą emocje, siła potrzeb psychicznych, co wypacza realizację podjętych decyzji i dokonanych wyborów. Praktycznie oznacza to, że ocena racjonalna musi przeważyć nad oceną emocjonalną, bo w przeciwnym razie człowiek zacznie reagować przeciw sobie i przeciw prawdziwemu dobru. Wchodzimy tutaj w walkę o świat wartości – posługując się określeniem kardynała Wojtyły – z jednej strony materialnych, z drugiej duchowych. Prawdziwy rozwój człowieka zależy od tego, jakim wartościom damy pierwszeństwo, co uznamy za pierwszorzędne w naszym życiu. Człowiek ma się stać wolny, choć zawsze jest jakoś zależny od wpływu uczuć. Istotne w tym jest to, aby był możliwie najpełniej świadomy tego wpływu, jakiemu podlega i aby otwierał się na delikatne przyciąganie ze strony świata ideałów, w oparciu o który ma ustawiać kierunek swego życia. Wartości obiektywnie wyższe wygrają tylko wtedy, gdy osoba nabierze dystansu do wpływu elementów podświadomych płynących z pamięci uczuciowej i otworzy się na immanentną siłę treści Ewangelii.

Nie jest to – wiemy to z własnego doświadczenia – łatwe, bowiem przyjemność jest głęboko wpisana w naszą naturę. Przed cierpieniem spontanicznie uciekamy, a trudu podejmujemy się niechętnie. Spójrzmy więc na możliwe postawy wobec naszych emocji.

Stosunek do uczuć

Emocje są cenną informacją o naszej sytuacji życiowej, są w znacznym stopniu niezależne od naszej świadomości i woli, mobilizują do działania lub przestrzegają przed nim. Z tych racji muszę zająć wobec nich dojrzałą postawę, mam stać się dojrzałym w tej sferze mojej osobowości.

Punktem wyjścia do pracy nad sobą jest demaskowanie błędnych postaw w tej dziedzinie.

Postawy błędne grożą nam głównie wtedy, gdy dominują w nas bolesne stany emocjonalne. Zajęcie dojrzałej postawy wobec emocji radosnych jest łatwiejsze. Natomiast w obliczu silnego bólu i niepokoju emocjonalnego grozi nam uleganie postawom skrajnym.

Postawy skrajne

Skrajność pierwsza polega na próbach ucieczki od bolesnych emocji. Jest wiele sposobów, którymi możemy się posługiwać, aby uciekać od doświadczania uczuć. Najczęstszym jest próba ich negowania. Znam kogoś, kto często źle czuje się w kościele podczas Mszy świętej. Ostatnio ta osoba zemdlała. Jakie było jej tłumaczenie? „Ktoś zajął moje miejsce, musiałam usiąść na innym, i dlatego zemdlałam. Muszę wcześniej wychodzić do kościoła, by zająć to miejsce, które mi odpowiada”. Można uciekać od emocji, nadużywając leków uspokajających. One osobę usypiają, wprowadzając ją w stan sztucznego spokoju, nigdy jednak nie dotykają przyczyny, z której rodzą się trudne uczucia. Można też żyć w ustawicznym napięciu i próbować siłą woli opanowywać lęki czy niepokoje, jakie osoba odczuwa. Takie wyjście z trudnej sytuacji też nie jest do końca pozytywne, bo przyjdzie większe zmęczenie, w którym już siła woli nie wystarczy; pojawi się więc panika i nierzadko rozpacz. Ludzie uciekają też w alkohol, narkotyki, niekończące się rozmowy i spotkania, które mają na celu odejście od tego, co trudne. Czy przeżywam podobne ucieczki od moich trudnych stanów emocjonalnych?

Skrajność druga, to bierne poddanie się emocjom, które pojawiają się w człowieku. Jak widzieliśmy w pierwszym przypadku, człowiek uciekał od doświadczanych stanów uczuciowych w alkohol, narkotyki, leki uspokajające, unikał ciszy i refleksji nad sobą. Uciekał w hałas lub nadaktywność. W konsekwencji wyrządzał sobie podwójną krzywdę: próbował zagłuszyć prawdę o sobie, prawdę trudną, ale bardzo cenną, a w dodatku wpadał w różnorakie uzależnienia.

Tutaj, w biernym poddawaniu się uczuciom, człowiek staje się ich niewolnikiem. Podczas doświadczania trudnych emocji osoba staje się bezradna i przez nie opanowana. Formy takich zachowań są różnorakie. Od paniki i wycofania się z życia, po wejście w logikę ustawicznego narzekania i odgrywania roli męczennika.

W obu wypadkach osoba pozbawia się szansy na życie w wolności, świadomości i autentycznej miłości, a w ostatecznym rozrachunku skazuje się na większe cierpienia emocjonalne, które wcześniej czy później przyjść muszą.

Aby zająć dojrzałą postawę wobec sfery emocjonalnej, trzeba nie tylko rozumieć, na czym            polegają wyżej wspomniane błędy w podejściu do sfery uczuciowej, ale także posiadać dobre informacje na temat przejawów i przyczyn zaburzeń w sferze uczuciowej oraz zaryzykować zaufanie komuś, kto jest zdolny, aby pomóc w zrozumieniu tego, co ktoś przeżywa.

Zaburzenia

Podstawowe zaburzenie to sytuacja, w której emocje zamiast nas informować o naszej sytuacji życiowej, dezinformują. Trzeba to niejako zobaczyć, nazwać, uznać. Oczywiście, stan ten ma swoje przyczyny. Pomijam tutaj ich szczegółową analizę. Spróbujmy stawić czoło takiej sytuacji. Jak? Poprzez decyzję, by na przykład swój lęk wypowiedzieć przed kimś i zobaczyć, że moje emocje rodzą we mnie poczucie zagrożenia, które często nie ma odniesienia do konkretnej sytuacji. Moja reakcja ma korzenie w mojej osobistej historii. Mam ją ponownie zobaczyć i przeżyć w rozmowie z kimś, kto jest kompetentny i komu ufam. W takich spotkaniach zobaczę wyraźnie inne przyczyny moich niedojrzałych reakcji.

Drugim typowym przejawem takiej dezinformacji jest wyraźny brak proporcji pomiędzy moją reakcją a bodźcem. Ów brak może się wyrażać zarówno w nadwrażliwości emocjonalnej (reakcje nieproporcjonalne do bodźca), jak i w obojętności emocjonalnej (oziębłość na innych, na wydarzenia). Próbując patrzeć na moje reakcje, może zdam sobie sprawę z uszkodzeń neurologicznych, zwłaszcza mózgu, z którymi mam nauczyć się żyć, może z zaburzeń emocjonalnych mających swe przyczyny w funkcjonowaniu tarczycy, czy innych gruczołów, albo wskutek stosowania leków (uwaga na odchudzanie się, na leki antykoncepcyjne) i wreszcie mogę odkryć dramatyczne krzywdy czy długotrwałe, bolesne przeżycia, zwłaszcza z okresu życia płodowego i wczesnego dzieciństwa.

Ku dojrzałości emocjonalnej

Podstawowym sprawdzianem dojrzałej postawy w dziedzinie emocjonalnej jest sytuacja, w której emocje adekwatnie nas informują o naszej aktualnej sytuacji, ale nami nie rządzą. Ucieczka od bolesnych emocji, jak również bierne poddawanie się im, jest oznaką niedojrzałości, ulegania pojawiającym się chwilowo impulsom. Człowiek dojrzały to ktoś, kto zdaje sobie sprawę z przeżywanych stanów uczuciowych – nawet tych najbardziej dramatycznych – ale im się nie poddaje, ani się nimi nie kieruje. Taki człowiek traktuje emocje –  zwłaszcza te bolesne i przynoszące niepokój –  jako punkt wyjścia do refleksji nad własnym życiem i zachowaniem, a także jako temat do osobistej modlitwy. Spostrzega, że jego emocje pokazują mu problemy, z których nie zdawał sobie sprawy i które z Bożą pomocą ma rozwiązywać.

Człowiek dzięki własnej rozumności, pomocy innych ludzi (kierownictwo duchowe, różne formy pomocy terapeutycznej) i lasce Bożej może odkryć swój prawdziwy problem, który sygnalizują mu jego emocje i uczyć się dróg wyjścia. Każdy z nas tego pragnie. Czego jednak potrzeba, byśmy znajdowali takie wyjścia? Spójrzmy jeszcze raz na to, co już zostało wyżej powiedziane, a co tak często umyka nam na co dzień.

Zdobycie umiejętności

Jedna z nich, to praktyczna świadomość tego, że bolesne emocje są nieraz trudnym do odczytania sygnałem problemów w innych sferach naszego życia, a w konsekwencji wyzwaniem do pracy. Praca ta może dotyczyć sfery fizycznej, moralnej, duchowej, relacyjnej czy religijnej. Dojrzałość emocjonalna nie oznacza, że nie przeżywamy lęków czy niepokojów, gniewu czy rozgoryczenia. Owszem, osoba je przeżywa, ale stopniowo rozumie je i potrafi reagować, szukając różnych rozwiązań.

Kolejną umiejętnością jest prawidłowe rozumienie relacji między emocjami a moralnością. Uczucia i emocje są moralnie neutralne, gdyż są spontaniczną reakcją naszego organizmu na określone osoby, sytuacje czy wydarzenia. „Uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i woli” (KKK 1767). Uczucia i emocje nie są zatem grzechem, ale nie są też zasługą, gdyż nie wynikają z naszych działań świadomych i dobrowolnych. Sfera moralna zaczyna się tam, gdzie osoba świadomie robi coś z tym, czego doświadcza.

Emocje, im są bardziej bolesne, tym bardziej zawężają naszą świadomość i wolność. Ocena moralna zależy od tego, na ile sami doprowadziliśmy do tego bolesnego przeżycia (gniewu, nienawiści), na ile ona zaistniała z powodu osób z zewnątrz albo niezależnych od nas wydarzeń. Ważne jest, abyśmy stawali przed sobą w prawdzie, również w prawdzie dotyczącej odpowiedzialności za pojawianie się emocji. Wymaga to pokory, odwagi i wewnętrznej wolności. Nie jest więc winą moralną przeżywanie stanów emocjonalnych, ale oszukiwanie siebie, uciekanie od informacji, do jakiej wzywają nas emocje.

Gdy ktoś unika kontaktu z tym, co się dzieje w jego sferze emocjonalnej, wtedy nie tylko traci szansę na zrozumienie własnej sytuacji życiowej, ale też ryzykuje, że emocje, których sobie nie uświadamia, zaczną kierować jego myśleniem, postępowaniem i całym jego życiem. Dla przykładu, gdy ktoś przeżywa uczucie zazdrości, a nie ma odwagi, by je sobie uświadomić, to taka nieuświadomiona zazdrość będzie kierowała jego postępowaniem, a on nie będzie w stanie tego zmienić.

By coś zmienić, trzeba to określić i zrozumieć, bez tego zmiana będzie niemożliwa. Trzeba niejako zobaczyć, dlaczego na przykład to uczucie zazdrości rodzi się i jaka jest tego przyczyna, gdyż w sferze emocjonalnej nic nie pojawia się bez przyczyny.

Ważne jest dojście do przekonania, że to ja jestem odpowiedzialny za swoje emocje. Nie mogę obarczać za nie innych. To nie ktoś mnie denerwuje, ale to ja reaguję nerwowo na kogoś. Mam moc różnego podejścia do moich stanów emocjonalnych. Jeśli nie mogę zmienić zachowań innych, to mogę wpłynąć na mój sposób podchodzenia do tego, co mnie dotyka lub spotyka.

Mogę stać się bardziej zrównoważonym i emocjonalnie zdystansowanym do tych sytuacji.

W końcu ważne jest, bym sobie głęboko uświadomił, że jeśli reaguję na bodźce, to każda reakcja jest moją reakcją i bez pozytywnej modyfikacji własnego postępowania i całego mojego życia nie mogę na trwałe poprawić uczuć i nastrojów. Nasze przeżycia nigdy nie są przypadkowe. Zawsze są wpisane w osobę jako całość. Psychika jest rodzajem lustra, w którym człowiek może zobaczyć sytuację, w jakiej żyje. Byłoby naiwnością modyfikowanie własnych przeżyć psychicznych bez modyfikowania samego siebie. Nie da się poprawić nastroju bez poprawy zachowań oraz stosunku do sytuacji życiowej. Niczego nie da branie leków, bez wpływania na przyczynę, która powoduje dane zachowanie i rodzi konkretne emocje. Celem życia nie jest szukanie dobrego nastroju, ale szukanie dobra, z którego zrodzi się pozytywny nastrój. Szczęście nie jest celem samo w sobie, ono jest konsekwencją życia w prawdzie i miłości. Dojrzałość to nastawienie nie na to, co przyjemne, ale na to, co wartościowe.

Moje relacje

W kontaktach z innymi najsilniej przeżywamy emocje i uczucia, zarówno radosne, jak i te bolesne. Nasze pierwsze więzi zaczynają się zawsze od płaszczyzny emocjonalnej. Gdybyśmy pozostali na tej płaszczyźnie, to stajemy się uzależnieni od innych. Wcześniej czy później dojdziemy do tego, że im bardziej jesteśmy zależni emocjonalnie od innych, tym wyższą płacimy za to cenę. Po okresie euforii, radości, najszerzej pojętej przyjemności, dojdziemy do różnego typu cierpień w postaci zazdrości, lęku, obaw, że zostaniemy opuszczeni, zignorowani i tak dalej. Stąd potrzeba dochodzenia do uniezależniania się od uczuć i zdobycia takiej wolności, która uświadomi nam, że relacje zaczynają się od więzi emocjonalnych (radosnych lub pełnych bólu). W miarę upływu czasu wolność ta musi być zakwestionowana i poddana próbie życia. Próba jest etapem koniecznym prowadzącym do prawdy każdej relacji. W konsekwencji dojrzałość w relacjach to zgoda na wejście w fazę twórczej, pozytywnej integracji tego, co przychodzi do nas, pojawia się, a co zwyczajnie jest trudne i frustrujące. Zgoda ta zawsze żywi się nadzieją, że próba jest przede wszystkim szansą na pełniejsze zbliżenie się do pełni, jaką Bóg chce mi dać poprzez kontakt z drugim człowiekiem.

Niedojrzałością jest żyć w poczuciu zawiedzenia z racji niespełnienia naszych oczekiwań, czy to wskutek rozpadu idealnego świata, który ktoś chciał widzieć zawsze u kogoś, czy wskutek niepojawienia się tego, co chcielibyśmy u kogoś zobaczyć i doświadczyć. Istotą relacji jest troska o drugą osobę, niezależnie od emocji, jakie w danym momencie ktoś przeżywa.

Zacytujmy jeszcze raz Nouwena, który może nam wiele pomóc w dojrzałym przeżywaniu trudnych stanów uczuciowych. Nouwen, przeżywając wyżej wspomniane uczucie gniewu z powodu poczucia się odrzuconym, idzie rozmawiać ze swoim kierownikiem duchowym. „Opat określił moje trudności jako trudności «w niuansach odpowiedzi». Problem polega nie na tym – mówił – że twoje żale są całkowicie bezpodstawne, ponieważ masz prawo czuć się odrzuconym, ale na tym, że twoja reakcja nie stoi we właściwej proporcji do istoty wydarzenia. W rzeczywistości, ludzie, przez których czujesz się odrzucony, wcale nie chcieli ciebie zranić. […] Problem polega nie na tym, że reagujesz irytacją, ale odpowiadasz w bardzo prymitywny sposób – bez niuansów”. Następnie razem szukali przyczyny takiego odczuwania i zachowania. Doszli do głębokiego głodu jakiejś bezwarunkowej miłości, akceptacji, jakiej nikt nie może mu dać, a gdyby „nawet ktoś – mówił opat – ofiarował ci taką całkowitą miłość, nie byłbyś w stanie jej przyjąć, bowiem zmusiłaby cię do dziecięcej zależności, której jako dorosły człowiek nie mógłbyś tolerować” (H. Nouwen, „Dziennik…”, s. 38).

Gdy chcemy dojść do dojrzałości, mamy się nauczyć pewnych postaw wobec naszych emocji, ale także przeżywać je w perspektywie nadprzyrodzonej.

Właśnie w niej możemy wprowadzić element rozeznania duchowego, rozważając uczucia jako środek, poprzez który Bóg może działać dla dobra człowieka, ale które może także wykorzystywać szatan, aby nas niszczyć. Można powiedzieć, że uczucia to nie tylko wyraz życia psychicznego człowieka, to nie tylko takie czy inne reagowanie na wpływ otoczenia, ale to także pole walki w człowieku pomiędzy dobrem a złem. Stąd wrażliwość człowieka ma olbrzymie znaczenie na to, co się w mm dzieje i czego doświadcza. W ten sposób dochodzimy do tematu rozeznania, rozumienia działania łaski, dobrego Boga albo podstępu ze strony szatana. Mamy przyjąć działanie Boga, otworzyć się na nie, a odsunąć się od zakusów złego ducha. Jest to droga oparta na wierze, prowadząca do wewnętrznej dojrzałości i integracji.

Niekiedy zdarza się, że nasza praca, wysiłek wydaje się nie przynosić oczekiwanych efektów, zamiast dawać nadzieję, jest beznadzieją. Taką sytuację spotykamy między innymi u grobu Łazarza (J 11, 1-44). To jest rzeczywistość grobu.

Czym jest grób, mój grób? To rzeczywistość trudna do określenia, do wyrażenia w słowach. Nie wolno tego nazywać zbyt szybko. Określenie tego musi być owocem wielkiej pracy albo szczególnej łaski. Zakłada to długi proces pracy nad sobą, która jest ściśle związana z pomocą łaski Bożej. Człowiek rzadko trafnie nazywa swoje groby. Zacznijmy od tego, że grób – od strony człowieka – to miejsce śmierci i tylko śmierci. Maria, wybiegłszy na spotkanie Jezusa, mówi: „Panie, chodź i zobacz” (J 11, 34).

Chodź, zobacz miejsce śmierci mego brata Łazarza. Człowiek nie może niczego więcej, jak tylko zanieść zmarłego do grobu i pokazywać go innym. Nasze groby zioną śmiercią na różne sposoby. Człowiek noszący w sobie grób, do którego nie zaprosił jeszcze Chrystusa, rozsiewa jedynie śmierć. Radością jest to, że Chrystus podejmuje inicjatywę, jak wtedy, przy grobie Łazarza, i pyta się, gdzie jest twój grób? Problemem jest wtedy dojście do swojego grobu.

Grób to ani grzech, ani zranienia. Do grzechu jest zdolny każdy człowiek w każdym momencie swego życia. Dotyczy on osobistej relacji człowieka z Bogiem. Grzech stanowi tajemnicę zła będącego w człowieku, który świadomie sprzeciwia się Bogu, świadomie grzeszy. Grzech dotyczy mojego stosunku do Boga miłości. Bóg daje nam szansę, aby wyjść z każdego grzechu. Zwyczajnym środkiem obmycia się z grzechu jest sakrament pojednania. W tym sakramencie znajdujemy łaskę do przemiany, odkrywamy nowy kierunek życia, otrzymujemy moc do nawrócenia. Nieraz trzeba wiele czasu, by ta przemiana mogła się dokonać, by człowiek tę łaskę przyjął i naznaczył nią swoje życie. Przy zmianie kierunku życia człowiek przeżywa różne stany wewnętrzne, uczuciowe. Tylu świętych przeżywało ogromne poczucie winy, osobistą niegodność bycia z Bogiem, było niejako na dnie rozpaczy, doświadczało długotrwałych i straszliwych skrupułów. Stany duchowe często łączą się z tym, co nazywamy zranieniami. Grób jednak nie jest zranieniem.

Zranienie to bolesne, głęboko doświadczane przeżycie w sferze uczuciowej, które zwykle złączone jest z konkretnym wydarzeniem z życia człowieka. Może to być poniżenie w dzieciństwie, podeptanie godności człowieka na różnych płaszczyznach jego osobowości. Człowiek to konkretne wydarzenie wymazuje z pamięci, co wcale nie oznacza, że nie odczuwa skutków tego przeżycia. Pozostaje w nim ogromny ból bez odniesienia do konkretnego wydarzenia. Filip Mądre podczas jednej z sesji opowiadał o Nadi. „Nadia została obmyta ze swojego grzechu prostytucji. Chciała zmienić swoje życie, ale nagle zaczęła odkrywać w sobie jakieś wielkie cierpienie wewnętrzne. Czuła się nieczysta, brudna i było jej bardzo źle. Znalazła kierownika duchowego. Bardzo szybko znalazła odpowiedź na pytanie, dlaczego czuła się tak brudna, mimo że została obmyta z grzechu. Przypomniała sobie, że kiedy miała dwanaście lat, została zgwałcona przez mężczyznę, którego nie znała. Ten gwałt był dla niej wielką raną” . Proces uleczenia zranienia jest nieraz bardzo długi. Dokonuje się poprzez przybliżanie się do Boga, modlitwę osobistą, modlitwę innych, Kościoła. Modlitwa ta nierzadko jest jak wołanie niewidomego pod Jerychem (por. Mk 10, 46-52).

Jeśli grób nie jest ani grzechem, ani zranieniem, to czym jest? Przywołajmy jeszcze raz świadectwo Filipa Madre’a. Nadia, po doświadczeniu przebaczenia i odkryciu trudnych momentów ze swego życia, wyjeżdża do różnych krajów, by ewangelizować. W pełnieniu tej posługi doświadcza jednak trudnego do zniesienia stanu uczuciowego.

„Na dnie jej serca był obecny jakiś głęboki smutek, który często ją nawiedzał. Nie rozumiała, dlaczego. Prawdą jest, że była sama, bo wyjeżdżała do różnych krajów jako wędrowna misjonarka. Nie miała więc ludzkiego oparcia, często pomocy, niełatwo jej też było z kimś porozmawiać o tym smutku, który w niej narastał.

Pewnego dnia, kiedy wróciła do Francji, opowiedziała o swym stanie wewnętrznym kapłanowi, który wysłuchawszy ją, powiedział: «Nie jest ważne, dlaczego jest w tobie ten smutek. Ważne jest, że w ogóle jest on w tobie. Jest on w tobie rodzajem więzienia. Chcesz się z niego wydostać, ale to nie jest możliwe, dlaczego się więc męczysz? Męczysz się, walcząc z tym smutkiem. A tymczasem Pan nie wymaga od ciebie, byś z tym walczyła, bo to nie jest coś, co wymaga w tobie uzdrowienia. Jest to coś, co powinnaś w sobie zaakceptować. Jest to twoje ubóstwo, którego nie chcesz przyjąć. A Pan jakby chciał ci powiedzieć, żebyś je przyjęła, nie traktowała go jako przeszkody w życiu z Bogiem, ale niosła, tak jak Jezus niósł swój krzyż. Nieś to ubóstwo! Nieś na swoich ramionach! Nieś w swoim sercu! Nawet jeżeli ciężar tego ubóstwa wydaje ci się wielki. Nieś, pozostając wierna twojemu wezwaniu. A pewnego dnia Pan pokaże ci, dlaczego to ubóstwo trwa w tobie. Nie będzie mógł ci tego pokazać, jeżeli ty nie przyjmiesz tego ubóstwa w swoim sercu. Ten smutek jest częścią ciebie, a to, co jest tobą, powinno służyć Bogu, nawet ubóstwo. Więc trzeba, byś je przyjęła, chociaż wiem, że to nie jest łatwe»” .

Ktoś, kto zgadza się przyjąć duże i trudne ubóstwo, jakby grób, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, zaczyna stawać się świętym. Ale zauważmy, że nad grobem niczego się nie tłumaczy, nad grobem się stoi, trwa, cierpi się, a przede wszystkim – i podkreślmy to dobitnie – nad grób zaprasza się Pana Jezusa. Bądźmy pewni, że On pierwszy zapyta: „Gdzie go położyliście?” (J 11, 33). Jezus więc pyta się, gdzie jest twój grób?

„Są osoby – jak mówi Filip Madre – które całymi latami szukają uzdrowienia swoich zranień, podczas gdy stoją wobec problemu «grobu»”. A to wymaga innego postępowania. W wypadku zranienia wołamy do Boga, prosimy Go o uzdrowienie i pozwalamy, by inni towarzyszyli nam na tej drodze. Jeżeli jest to sytuacja grobu, nie powinniśmy szukać jej przyczyny. Bóg w tym stanie mówi: powierz Mi ten ciężar, powierz Mi to ubóstwo.

Nadia weszła w jeszcze większą przyjaźń z Bogiem. Pewnego dnia, w momencie wybranym przez Niego, zrozumiała, jak bardzo ten głęboki smutek, który był jej grobem, związany jest z pewnym wydarzeniem. Kiedy była mała, miała około trzech lat, matka wpadła w straszny gniew i powiedziała jej: „Tak czy inaczej nie zasługujesz na to by żyć, bo twój ojciec i ja nie chcieliśmy ciebie. Pojawiłaś się przez przypadek i zmuszono mnie do tego, żebym cię urodziła. Gdybym wiedziała, jaka będziesz, usunęłabym cię”. Kiedy trzyletnie dziecko słyszy takie rzeczy, nawet jeśli nie rozumie wszystkiego, to szok, jaki przeżywa, jest czymś znacznie większym niż zranienie. Jest jakby pęknięciem, które pojawia się w jego poczuciu tożsamości, w poczuciu tego, kim jest. Od tego momentu Nadia zdecydowała, że nie zasługuje na życie. W jakiejś części siebie odrzuciła i to był jej grób, który zamknął się w niej i ją pochłonął. Oczywiście, nie zrobiła tego świadomie, specjalnie, więc nie był to grzech.

Jasno trzeba odróżnić zranienia od grobu. Grób jest czymś niosącym po ludzku śmierć, jest czymś ciemnym, zamkniętym. Trzeba tę śmierć w nas po prostu przyjąć. Tylko Pan go otworzy. Na nic zdadzą się tu techniki ludzkie ani nawet modlitwy o uwolnienie. Otworzy go tylko Chrystus, który czeka na dziecięce zaufanie Jemu, Jego mocy i miłości. Jest to proces, który obejmuje tylko tych, którzy już idą za Chrystusem, którzy zaufali Mu bezgranicznie, jak Maria i Marta, siostry Łazarza. To zaufanie czyni nas świętymi.

To jest ten paradoks, o którym mówi święty Paweł: „Moc w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 9), który w człowieku rodzi zdolność cieszenia się przy swoim grobie. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy przy tym grobie stoi Chrystus zmartwychwstały i wyprowadza z niego życie. Może to zrobić tylko Chrystus. Wtedy już nie ma grobów zamkniętych, są otwarte obecnością i mocą Jezusa.

Do czego potrzebna jest nam psychologia i nauki humanistyczne? Nie po to, by zastąpić uzdrowienie Jezusowe. Ono jest jakościowo inne, zasadniczo inne niż to ludzkie. Tylko Chrystus daje prawdziwe życie. Nauki humanistyczne mogą pomóc w nazwaniu pewnych rzeczy, w odsunięciu kamienia, w dojściu do drugiego człowieka, nawet do Chrystusa. „Zawołajcie go” – mówi Jezus do ludzi, którzy są przy niewidomym pod Jerychem (Mk 10, 49). Jest to uzdrowienie ludzkie. Psychologia może nam pomóc otworzyć się na innych, a pośrednio ułatwić otwarcie się na Boga. Każdy człowiek ma swoje cierpienia, a psychologia może mu pomóc w zrozumieniu tego, co go boli. Jednak ostatecznie uzdrawia sam Bóg.

Tekst zamieszczony za zgodą autora (opublikowany w: „Zeszyty Formacji Duchowej” 38/2008 pt. „Dojrzewanie i integracja osoby”, s. 21-41). Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]