„Ujrzała tedy niewiasta, że dobre było drzewo ku jedzeniu i piękne dla oczu, i na wejrzenie rozkoszne; i wzięła z owocu jego, i jadła, i dała mężowi swemu, który jadł. I otworzyły się oczy obojga (…) I skrył się Adam i żona jego od oblicza Pana Boga między drzewa rajskie. I zawołał Pan Bóg Adama: »Gdzie jesteś?« On odpowiedział: »Usłyszałem Twój głos w raju i zląkłem się« (…) I rzekł Bóg do niewiasty: Czemuś to uczyniła?«. Ona odpowiedziała: »Wąż mnie zwiódł i zjadłam«”.

Opowiadanie o upadku Adama i Ewy, zapisane w Księdze Rodzaju, jest świadectwem chwili, w której kiedyś w duszy człowieka po raz pierwszy odezwało się s u m i e n i e.

Najpierw pojawia się jakieś wykroczenie. Nie wiemy dokładnie, o jakie wykroczenie chodziło. Opowieść jest pełna nieodgadnionych symboli. Po wykroczeniu następuje ucieczka. Uciekającemu chodzi nie tylko o to, by oddalić się od miejsca zbrodni, lecz również o to, by oddalić się od samego siebie. Człowiek popada w stan wewnętrznego skłócenia. Jedni chcą zapomnieć, inni wmawiają sobie, że nic się nie stało, jeszcze inni, że nie było dla nich wyjścia. Stajemy się obcy samym sobie. Ale porzucenie siebie nie jest możliwe. Gdzieś na drodze ucieczki dopada człowieka głos, który pyta: g d z i e   j e s t e ś?

To bardzo znamienne… Głos nie pyta: „co zrobiłeś?”. Nie pyta: „dlaczego uciekasz?”, albo: „dokąd uciekasz?”. Głos pyta: „gdzie jesteś?”.

Syn porzucił swoje domostwo. To stało się jego winą podstawową. Odtąd będzie ją nosił w sobie tak długo, aż wróci do opuszczonego domu. Ale gdzie ten dom jest? Jak odkryć bramę do niego wiodącą? Co zrobić, aby się otwarła?

Dopiero jako następne pytanie sumienia pojawia się: „coś zrobił?”. A potem: „dlaczego to zrobiłeś?”. W odpowiedzi na nie człowiek wydobywa na jaw to, co ma na swe usprawiedliwienie. Wsłuchajmy się w słowa Adama i Ewy: „Niewiasta, którą mi dałeś, ona mnie zwiodła…”. Albo: „Wąż mnie zwiódł i zjadłam…”. Usprawiedliwienia brzmią jak jakaś skarga. Jest w nich obecne coś, co wygląda na szukanie współwinnych. Nawet Boga wciąga się we współwinę: gdybyś nie stworzył węża, nie miałby mnie kto skusić… Gdybyś mi nie dawał tej niewiasty… Przecież to ta, którą Ty mi dałeś! Człowiek skarży się, że są poza nim we wszechświecie złe i tajemnicze siły, których nie pojmuje, a które mają udział w jego zbrodni. Zło, które się stało, nie zostało wymyślone przez człowieka. Człowiek może je popełnił, ale kto je  w y m y ś l i ł? Czyż chytrość węża nie była na ziemi wcześniej niż człowiek? Dlaczego Bóg stworzył węża?

Przychodzi jednak koniec wyjaśnień. To cóż, że było drzewo i był wąż, cóż, że była niewiasta, której spodobał się owoc… Gdyby nie było mnie, źródło żywego zła nie wytrysnęłoby. Tak więc trzeba wskazać na siebie. To ja ponoszę winę za to, że zło  j e s t. Jestem sprawcą. A potem w ciszy pełnej niepokoju trzeba oczekiwać na wyrok.

Wina człowieka jest w nim nieprzeniknioną do końca ciemnością. Czasami rodzi ją jakiś pozornie mały, banalny czyn: ot, jedno niepotrzebnie wypowiedziane słowo. Kiedy indziej nawet wielkie zbrodnie dokonują się bez poczucia winy. Wina rządzi się swoją logiką, bardzo łatwo rozrasta się do rozmiarów absolutu i równie łatwo maleje do wymiarów główki od szpilki. Czym jest wina? Pismo Święte mówi o tym językiem symbolicznym. Wina jest podobna do plamy: jak plama materialna plami człowieka od zewnątrz, tak plama winy plami go od wewnątrz. Kiedy indziej porównuje ją do ciężaru: gdy przychodzi wina, całe życie człowieka staje się ciężarem. Jednak symbolami, które pojawiają się najczęściej, są wygnanie i śmierć.

Wina to ucieczka człowieka z jego miejsca pobytu. Poza domostwem grozi człowiekowi głód i śmierć. Kierkegaard mówił, że wina jest jak „choroba na śmierć”. Pisał o niej: ,W rzeczywistości wcale tak nie jest, aby się umierało z tej choroby, aby ta choroba kończyła się śmiercią cielesną. Przeciwnie, męką rozpaczy jest, że nie można umrzeć. Podobne to jest do stanu konającego, który męczy się, ale umrzeć nie może. Być chorym na śmierć to znaczy nie być zdolnym do śmierci, ale nie chodzi tu o nadzieję życia – nie, beznadziejność polega na tym, że człowiek nie ma ostatniej nadziei, nadziei na śmierć” (Choroba na śmierć). Śmierć wprawdzie może uwolnić od życia, ale nie uwalnia od winy. Od winy uwalnia przebaczenie. Ale gdzie pośród milczenia tłumów i ciszy bezkresów wszechświata szukać śladu słów, które mówią o przebaczeniu?

Także Nowy Testament porusza problem winy człowieka. Podchodzi do tego problemu z różnych stron, kontynuując, a zarazem pogłębiając wizję poprzedników. Przypowieść o synu marnotrawnym podejmuje stary motyw ucieczki z domu i powrotu do domu. Opowieść o Sądzie Ostatecznym przypomina dawne myśli o sprawiedliwych wyrokach Boga. Zarazem jednak tamte myśli i tamte wizje ulegają pogłębieniu. Nowe perspektywy pojawiają się w obrazie winy i nowe blaski zaczynają oświetlać obraz Boga, który czuje się zaangażowany w sprawę winy człowieka. Aby je zobaczyć, wsłuchajmy się w brzmienie słów świętego Jana Ewangelisty, z jego Pierwszego Listu: „A jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko”.

W opowiadaniu o grzechu pierworodnym Bóg rzucił pytanie: „gdzie jesteś?”. Tutaj, u świętego Jana, autorem pytania nie jest, o dziwo, Bóg, lecz  s e r c e   c z ł o w i e k a. To głos twojego serca pyta cię: „gdzie jesteś?”. To głos serca pyta: „dlaczego?”. Głos serca dyktuje winę… A gdzie jest Bóg? Co robi Bóg? Jan pisze: „Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko”. Dlatego w Nim „mamy ufność”.

Rysują się nowe perspektywy. Owszem, mamy prawo łagodzić za pomocą naszej logiki rysującą się przepaść między starym i nowym słowem… Możemy powiedzieć, że nowy obraz jest tylko dla tych, którzy zdecydowali się „mieć serce i patrzeć w serce”, a dla całej reszty ważny jest stary obraz. Możemy także powiedzieć, że któż, jeśli nie Bóg, jest sprawcą naszego serca? Któż więc, jeśli nie On, jest ostatecznym źródłem karcenia? To wszystko prawda, ale jednak nie może to zmienić faktu podstawowego, że „j e ś l i   nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko”.

Nie trzeba niepotrzebnie łagodzić przepaści między dawnym a nowym słowem. Trzeba się temu przyjrzeć. Tam Bóg jest tym, który oskarża i obwieszcza winę. Tutaj syn marnotrawny sam poznaje swą winę i sam widzi, że jest jej sprawcą. Jakże inaczej brzmi jego skarga niż skarga Adama! Adam wskazuje na Ewę i jednocześnie przypomina Bogu, że od Niego ją otrzymał. Syn marnotrawny wini siebie i tylko siebie. Niemniej, mimo tych różnic, istnieje także wspólnota, która bierze się ze zrozumienia sumienia człowieka. Sumienie mówi, pytając. Pierwsze pytanie sumienia brzmi: „gdzie jesteś?”. Tak zapytano Adama. W ten sam sposób zapytał siebie syn marnotrawny.

Zastanówmy się jeszcze przez chwilę nad tym pytaniem, mając na uwadze sakrament pokuty. „Gdzie jesteś?” Jam jest Bóg twojej nadziei, który cię wywiódł z ziemi niewoli, a ty – co uczyniłeś z moją nadzieją? Dzień święty święcić… Imienia nadaremno nie wzywać… Czcić ojca, matkę… Nie cudzołożyć… Nie kraść… „Gdzie jesteś?” Będziesz miłował Boga z całego serca, a bliźniego jak siebie… Nie mów fałszywego świadectwa… Nie pożądaj żony bliźniego… Nie pożądaj żadnej rzeczy, która jest jego… Byłem głodny i nie daliście mi jeść… Byłem spragniony… Byłem nagi… „Gdzie jesteś?” Spróbuj ująć w słowa miejsce, na którym znalazłeś się w swej ucieczce. Nie jest to łatwe, bo wina najczęściej wymyka się słowom. W gruncie rzeczy każdy z nas ma tylko jedną jedyną winę, która w zależności od czasu i okoliczności różnie się przejawia. Nasze słowa opisują jej przejawy. Trzeba wysiłku, aby domyślić się tego, co leży poza słowami.

Oczywiście mamy także prawo do usprawiedliwień. Nasze uciekanie nie było bez powodu. Możemy skarżyć się na świat, jak Adam, który wytyka Bogu stworzenie Ewy. Będziemy to robić tak długo, aż w nagłym olśnieniu nie przyjdzie do nas mądrość syna marnotrawnego, który był dojrzalszy niż Adam. Wtedy, jak on, powiemy, że to nie ktoś inny, lecz my ponosimy winę.

Jakież to trudne: przyjąć winę na siebie. Zrobić to szczerze, a nie tylko pozornie. Powiedzieć: „ja jestem winny”. Coś bardzo twardego, coś, co jest w nas, co jest częścią nas, broni dostępu takim pytaniom. Jest w nas lęk przed tym, by nasza wina nie pochłonęła nas w całości, tak że cali stalibyśmy się winą, tylko winą. Wtedy choroba na śmierć stałaby się  p o t ę p i e n i e m. Nie byłoby w nas podstaw dla miłosierdzia. Nie byłoby się nawet nad kim litować. To nie my bylibyśmy w piekle, to piekło byłoby w nas. Bylibyśmy twórcami piekła, jak Bóg jest twórcą nieba.

Dlatego tak łatwo obwiniać innych.

A jednak nie ma innej drogi do dojrzałości człowieka. Nie ten jest dojrzały, kto umie sprytnie dbać o swą niepokalaność, ale ten, kto umie przyjąć na siebie swą winę. Wiedział o tym Piotr i wiedział o tym Paweł. Nie jesteśmy lepsi niż oni.

Po rachunku sumienia przychodzi czas  ż a l u. Żal jest bólem duszy. Kto żałuje, ten zarazem tęskni. Żal to przejaw ludzkiej tęsknoty za tym, co mogło się stać, ale niestety się nie stało. Mamy dwa rodzaje żalu: mniej doskonały i doskonały. Gdy syn marnotrawny chce wrócić do ojca z powodu utrapień, jakie stały się w jego mniemaniu karą za opuszczenie domu, jego żal jest mniej doskonały. Bierze się bowiem z lęku przed karą. Gdy wspomina ojca, którego pozostawił, i nad nim boleje, jego żal zmierza w stronę doskonałości. Płynie bowiem z miłości. Żal jest bólem duszy. Ale jest to ból podobny do ognia, w którym hartuje się stal. Człowiek uczy się w swym żalu cenić czas i widzieć pełnię szans, jakie niesie ku niemu teraźniejszość.

To wszystko – niezdarne słowo, które nie potrafi objąć całego mroku popełnionych win, pełne wahań uznanie tego, że to my zawiniliśmy, ból, który rośnie razem z miłością – to wszystko przynosimy w sakramencie pokuty i czynimy treścią naszego wyznania. Świadkiem tego wyznania jest człowiek – kapłan. Tak więc nasze słowo o winie staje się częścią naszego dialogu z drugim człowiekiem. Jakiekolwiek byłyby przywileje tego człowieka, jest on i pozostanie człowiekiem. To ma swoje konsekwencje.

Ze względu na człowieka wina potrzebuje nazwy. Nazwa nigdy nie będzie adekwatna do winy. Ale nazwa jest mimo to nieodzowna, bo dzięki niej wina traci coś ze swej absolutności, staje się banalna, zwykła, szara. Nic, co absolutne, nie daje się przyoblec w słowa. A to, co mimo wszystko daje się określić słowem, nie jest absolutne. Wyznanie win to zwycięstwo zdrowego rozsądku nad wyobraźnią pełną niepokoju, mroku i nieokreślonej beznadziei.

Wyznanie win w obecności człowieka jako świadka jest ponadto częścią dziejącej się właśnie sprawiedliwości. Nikt nie jest samotną wyspą. Moja ucieczka z domostwa była zarazem ucieczką od innych. Gdybyż tylko ucieczką! Czyż najczęściej nie była wprost wyrządzaną im krzywdą? I oto teraz pojawia się przede mną postać spowiednika jako przedstawiciela tych, których skrzywdziłem.

Spowiednik jest jedynie świadkiem mojego wyznania. Bo „spowiadam się Bogu Ojcu Wszechmogącemu”… Jest to jednak świadek szczególny. Powiedziano o nim: „komu grzechy odpuści, są mu odpuszczone”. Dlatego ciężar gatunkowy dialogu z nim jest wyjątkowy Zdarzyć się jednak może, że spowiednik… nie zrozumie. Co więcej, że jego serce oskarży nas mocniej niż nasze serce. Wyjdziemy z kościoła z poczuciem krzywdy. Cóż o tym powiedzieć? Ludzkie serca są na ludzką miarę. Jeśli więc oskarża cię ludzkie serce, wiedz, że Bóg jest większy niż serce człowieka i wie wszystko.

Najbardziej doniosłym wydarzeniem sakramentu pokuty jest  o d p u s z c z e n i e  w i n. Wszystkie winy zostają odpuszczone, również te zapoznane, ukryte, niemożliwe do nazwania. Powtarza się ewangeliczna scena z jawnogrzesznicą. Każdy z nas słyszy to, co ona usłyszała: „Idź i nie grzesz więcej”. Tak rodzi się w nas nadzieja.

Zawiłe są drogi ucieczki człowieka od siebie. Ucieczka zaczyna się od wykroczenia, które odsłania w nas naszą utajoną „chorobę na śmierć”. Potem jest chwila usprawiedliwień, tłumaczeń, aż przyjdzie taki moment, że wina zamieni się w słowo, a słowo stanie się częścią dialogu człowieka z człowiekiem i Bogiem zarazem. Wyznanie win ku Bogu kierowane nie jest już wtedy skargą, ale prośbą, aby wolno nam było powtórzyć życie. Sakrament pokuty to chwila zaczynania wszystkiego od nowa. Pozostaje po niej pewne wspomnienie, które trzeba w sobie pielęgnować, bo ono jest jak łaska. Wspomnieniem tym jest wiara, że prostsza od winy człowieka jest prostotą, przebaczenia.

Powiedziano o Chrystusie, że „mocen jest odpuszczać grzechy”. To bardzo znamienne słowa: „mocen jest”. Wskazują one na jakąś niezwykłą siłę, potęgę, tajemniczą i piękną. I oto rzecz paradoksalna: szczególny charakter tej mocy odsłaniają nam mroki naszej przewiny. Ten tylko, kto dotknął ciemności swej winy, może zarazem dotknąć tego, czym jest moc, z której bierze się przebaczenie.

Nie jest to taka sama moc, jak ta, której istnienia domyślamy się poza stworzeniem świata. Bo przebaczenie wcale nie wskrzesza tych, których zabiła nasza wina. Nie jest to również taka sama moc, jakiej domyślamy się poza uzdrowieniami chorych, bo przecież przebaczenie nie uzdrawia niczyjej choroby; A jednak przebaczenie świadczy o mocy. Nie każdy ma moc, by przebaczyć. Może nawet łatwiej jest stworzyć świat, niż wybaczyć winę stworzonemu światu.

Jakąż mocą jest zatem moc przebaczania?

Jest to moc osobowa. Ten, kto przebacza, jest osobą. Co więcej, jest osobą pełną heroizmu. Być osobą heroiczną to znaczy przebaczać mimo największych przeszkód. Przebaczać wszystko, nawet zbrodnię bogobójstwa.

Poprzez przebaczenie dotykamy tajemnicy heroizmu żywego Boga, który jest osobą. Nic tak nie odsłania heroizmu osoby jak zdolność przebaczenia. Stąd powiedziano o Synu Człowieczym: „mocen jest”. Bóg był „mocen” stworzyć z nicości świat. Bóg ograniczył swoją wszechmoc wolnością powołanego do istnienia człowieka. Ale człowiek wystawił moc Boga na próbę, a w sercu człowieka zamieszkała „choroba na śmierć”. I wtedy Bóg pokazał, że jest większy niż serce człowieka. Umarł na krzyżu. W tym momencie ukazała się ludziom heroiczna twarz Boga. Świętość zaczęła znaczyć tyle co heroizm serca.

Zawsze jest tak, że prawda, nawet gorzka, wyzwala. Człowiek nie powinien uciekać od swej winy, bo nie w ucieczce jest jej rozwiązanie, ale w wyznaniu prawdy. Wina to piekło człowieka. Niemniej drzwi piekła nie otwierają się przed tymi, którzy mają odwagę zachować swoją nadzieję. W heroicznej twarzy Boga każdy może znaleźć sens swej winy i uzyskać łaskę przebaczenia. Wtedy być może zrozumie, co znaczą te zwykłe słowa: „mocen jest odpuszczać grzechy”. Zrozumie i sam stanie się zdolny do przebaczeń.

Fragment książki Zrozumieć własną wiarę (Kraków 2006), zamieszczony za zgodą Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]