Przysłowia Salomona, syna Dawida, króla izraelskiego, [podane po to], by mądrość osiągnąć i karność, pojąć słowa rozumne (…). Mądry, słuchając, pomnaża swą wiedzę, rozumny nabywa biegłości: jak pojąć przysłowie i zdanie, słowa i zagadki mędrców. (Prz 1, 1-6)

Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam!”; lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”. (Łk 13, 25)

Oto stoję u drzwi i kołaczę. (Ap 3, 20)

Ja jestem bramą. (J 10, 9)

Brama teraźniejszości jest strzeżona przez szereg doskonałych rozproszeń, które działają wspólnie ze słowem modlitwy. Razem bowiem otwierają one bramę do krainy ciszy. Rozproszenia te stanowią jakby zagadki, na które trzeba odpowiedzieć, by móc otworzyć drzwi. Zagadek tych nie rozwiązuje się jednak logicznym rozumowaniem, ale odpowiada się na nie ciszą. Te ciche odpowiedzi osadzone są wokół pewnego paradoksu: wszystkie rozproszenia zawierają w sobie tę cichą głębię, której poszukujemy. Mają w sobie łagodny bezmiar Obecności, który wymyka się ścisłemu zrozumieniu. Zatem nie możemy się pozbyć rozproszeń, ale musimy rozluźnić ich uchwyt i odkryć ukryty w nich skarb. Tak przedstawia się prostota tego paradoksu.

Rozmaite zagadki rozproszeń są mniej lub bardziej związane z bramą, jaką przekraczamy. Z punktu widzenia praktyki kontemplacyjnej treść tych rozproszeń nie ma znaczenia (choć jest ona przedmiotem zainteresowania psychoterapeuty). Treść rozproszeń może być przeróżna. Na przykład zwykłe rozmawianie na temat pracy, zakupów, planowania posiłków, przeliczania budżetu. Mogą to też być bardziej dokuczliwe zmagania z osobistym bólem, żalem, wewnętrznym rozbiciem, urazą, strachem. Istotne jest to, jak stawiamy im czoło. Na tym też się skoncentruję. To, w jaki sposób walczymy z rozproszeniem (to, że go doświadczamy, przyjmijmy za pewnik), stanowi o     tym, jak się z tego uleczymy i przemienimy, podróżując w głąb siebie. Możemy doświadczać zwykłego umysłowego chaosu lub zmagać się z prawdziwymi utrapieniami, ale stopień, w jakim zdołają nas one rozproszyć, zależy od naszego postępowania względem nich w dolinie naszej świadomości.

Rozproszenia, których doświadczamy, są zagadkami mędrców Salomona (por. Prz 1, 6), uczą nas, ćwiczą i stawiają nam następujące pytania: Po pierwsze – czy twoje myśli i uczucia są tobą? Po drugie – gdzie pojawiają się twoje myśli i uczucia? Po trzecie – jaka jest natura tych myśli i uczuć oraz kto jest ich świadomy? Powtórzę raz jeszcze – na te pytania nie odpowiadamy rozumem, ale ciszą. Możemy studiować dziesiątki szlaków wiodących do krainy ciszy, jednak mapa nie jest krainą. Aby odkryć prawdziwą krainę ciszy, nie potrzeba nam informacji, ale ciszy pochodzącej od Boga, która jest fundamentem umysłu; to właśnie ona wysyła nas na poszukiwania. Kiedy rozproszenia czekające przy każdej z bram otrzymają od nas odpowiedź ciszy, wówczas zagadki spełnią swoje zadanie, a brama się otworzy.

Rozproszenia służą pewnemu celowi. Tak jak kamienne gargulce strzegące dachów katedr, podobnie rozproszenia mają przede wszystkim odstraszyć tych, którym brakuje właściwej motywacji. W czasach kiedy ludzie deklarują, że są „uduchowieni, ale nie religijni” (nie wiedząc zresztą, o czym mówią), brak właściwej motywacji jest powszechny. Musimy zatęsknić za prawdą, wolnością, miłosnym zjednoczeniem z cichą głębią Boga. W ten sam niezrozumiały sposób, w jaki mniej pożądamy zdrowego rozsądku niż zdrowia, ludzie nieraz wolą wygrać spór, niż poznać wyzwalającą prawdę; czasem woleliby pozostać bezpieczni, niż poznać, co oznacza żyć w wolności i łasce (por. Rz 6, 14). Jeśli nie chcemy prawdy, wolności i Boga, rozproszenia sprawią, że bramy będą przed nami zatrzaśnięte.

Zagadka pierwszej bramy: czy twoje myśli i uczucia są tobą?

Zagadki strzegące pierwszej bramy to prawdziwy gąszcz rozproszeń. Ich głównym celem jest odepchnięcie nas od jednej z podstawowych pułapek duchowej podróży: identyfikowania się z naszymi myślami i uczuciami. Jeżeli uważamy, że nasze myśli i uczucia to my, idziemy przez życie, po prostu reagując na otoczenie, z niewielką świadomością, że to czynimy albo że życie mogłoby wyglądać inaczej. Kiedy próbujemy się modlić, rozproszenia usidlają nas i stosunkowo łatwo przytłaczają. Kiedy usiłujemy spokojnie siedzieć, ledwo zauważamy, że oprócz wewnętrznych filmów, które bez przerwy są odtwarzane, jest w nas jeszcze coś. Zazwyczaj nie zdajemy sobie sprawy, że filmy są filmami, a nasze życie toczy się według ich scenariusza. Chaos w naszej głowie jest naszym życiem.

Rozproszenie spotykane przy pierwszej bramie charakteryzuje pełna identyfikacja z myślami i uczuciami. Kiedy pośród tego wszystkiego próbujemy zająć się modlitwą, potrafi być ona prawdziwą męczarnią. Załóżmy na przykład, że próbujemy usiąść w ciszy z naszym słowem modlitwy, a sąsiedzi puszczają głośno muzykę. Nasze myśli są tak przepełnione swoim hałasem, że tak naprawdę ledwo słyszymy łomot zza ściany. W naszej głowie kotłują się głównie komentarze w rodzaju: „Dlaczego oni muszą być tacy głośni?!”, „Zadzwonię na policję!”, „To się skończy w sądzie!”. Razem z tymi myślami pojawiają się też emocje – trudna do zniesienia irytacja i stanowcze postanowienie, że przy następnym spotkaniu powiesz sąsiadom, co o nich myślisz. Muzyka po prostu grała, lecz my dodajemy do niej własny komentarz. Jesteśmy kompletnie zaplątani w tę czynność i zupełnie jej nieświadomi. Ten przykład może wydawać się przesadą, jego celem jest jednak pokazanie, że taki rodzaj usidlenia przez myśli na temat łomoczącej muzyki jest typowy dla rozproszeń przy pierwszej bramie.

Weźmy inny przykład – powiedzmy, że podczas modlitwy do pokoju wchodzi ktoś, kogo nie lubimy lub nawet się obawiamy. Natychmiast wpadamy w uwikłanie – próbując uniknąć strachu, zaczynamy obmyślać strategie: może najlepiej niepostrzeżenie wyjść albo zareagować prewencyjną agresją? Może lepiej będzie się podlizać i w ten sposób kontrolować sytuację, wkradając się w łaski wroga? Rozmaitość póz może być wielka, lecz rzecz w tym, że jesteśmy tak zaabsorbowani własną reakcją, z całym towarzyszącym jej komentarzem, że choć czujemy krępujące nas więzy, ledwo zdajemy sobie sprawę z tego, co się dzieje.

Na tym wczesnym etapie podczas modlitwy na to, co nam się przydarza (a są to rozproszenia), reagujemy komentarzem zamiast ciszą. Całe to gadulstwo uniemożliwia nam proste, bezpośrednie doświadczanie naszych myśli i emocji, a co więcej – pomnaża cierpienie ponad miarę i potrzebę. Dlatego też wielu ludzi szybko porzuca kontemplację. Słyszeli oni, że przyniesie im ona wewnętrzny spokój, a tymczasem ich własne doświadczenia owocują tylko chaosem. Jednak na tym etapie kontemplacji konfrontacja z chaosem ma zbawienną moc. Pokój rzecz jasna przyjdzie, ale będzie on owocem. Nie wypchnie rozproszeń z naszej głowy, ale pojawi się w spotkaniach z myślami i uczuciami, jeżeli odpowiemy na nie ciszą, a nie komentarzem. Oto umiejętność, jakiej musimy się nauczyć.

Zmagania z rozproszeniami nie dotyczą tylko natrętnych myśli. Wielu szczerze pobożnych ludzi nigdy nie osiągnie krainy ciszy, ponieważ ich uwaga jest przykuta do pacierzy i słów. Dla nich modlitwa musi być potokiem słów skierowanych do Boga, proszeniem Go o to czy tamto. Rzecz jasna każda relacja wygląda w ten sposób do pewnego momentu. Kiedy kogoś poznajemy, nasz związek rozwija się przez rozmowę. Z czasem rozwinie się on na tyle, byśmy mogli z kimś wspólnie milczeć, a cisza ta będzie odczuwana jako głębszy rodzaj wspólnoty. Podobnie jest z naszą relacją z Bogiem – słowa ustępują miejsca ciszy.

Przyczyną, dla której przekroczenie progu tej bramy wymaga tyle czasu, jest to, że nasza świadomość przeładowana jest myśleniem. Gdziekolwiek się zwrócimy, wszędzie dostrzegamy plątaninę, myśli i komentarze. W rezultacie, choć jesteśmy świadomi duchowej tęsknoty, uważamy siebie za odciętych od głębszej podstawy naszego istnienia, gdzie cisza Słowa darowuje siebie bez końca w akcie stwarzającego istnienia, w podobny sposób jak krzew winny wypuszcza latorośle (por. J 15, 5). Podstawa naszego bytu jest jak porowata gąbka zanurzona w tym, co przez nią przepływa. Ponieważ jednak świadomość jest przeciążona myśleniem, a nasza uwaga przykuta do myśli i wewnętrznego gwar u, zamiast prostego zanurzenia w Bogu postrzegamy naszą świadomość jako poszukiwanie Boga niczym przedmiotu, który można posiąść. Wszyscy zaczynamy z tej pozycji, jest to jednak wysoce przetworzone postrzeganie rzeczywistości. Teolodzy powinni być świadomi, że nie jest to kwestia metafizycznego zamazania pojęć Stwórcy i stworzenia. To kwestia przemiany świadomości, spełnienia w ciszy zamiaru łaski przez stworzenie, chrzest i Eucharystię.

Słowa modlitwy są wielką pomocą w rozwiązywaniu zagadki pierwszej bramy. Ponieważ brama ta nie wymaga jeszcze głębi ciszy (ona będzie konieczna dalej), słowa modlitwy pomogą złagodzić reaktywną odpowiedź na wewnętrzny gwar i zmienić tendencję do radzenia sobie z myślami i uczuciami przez zarzucanie ich górą innych myśli i uczuć. Poprzez pielęgnowanie praktyki modlitwy słowem uczymy się bezpośrednio stawiać czoło myślom i uczuciom, zamiast na nie reagować. Oto pierwsza z szeregu ciszy, jakich musimy się nauczyć. Kiedy nauczymy się powracać do modlitwy, zamiast reagować na umysłowe filmy i plątaninę; kiedy znajdziemy prawdziwe schronienie w słowie modlitwy, nawet jeśli będą nas trapić myśli – wówczas rozwiążemy zagadkę postawioną na straży pierwszej bramy.

Zagadka drugiej bramy: gdzie pojawiają się myśli i uczucia?

Zagadka strzegąca drugiej bramy znacząco różni się od tej, którą rozwiązywaliśmy uprzednio. Przy pierwszej bramie byliśmy całkowicie (lub niemal całkowicie) spętani i zdominowani przez nasze reakcje. Po przekroczeniu pierwszej bramy staliśmy się bardziej świadomi tego, co dzieje się w naszym wnętrzu. Jednym z owoców wewnętrznej ciszy jest właśnie taki rozwój świadomości. Rozwój nie oznacza jednak, że od tej pory przestaniemy się zmagać z problemami. Przed nami jeszcze wiele długich zmagań. Jednak to, co uległo zmianie, to nasz sposób zmagania się. Z większą jasnością jesteśmy w stanie dostrzec, co dzieje się wewnątrz nas w danej chwili. Z ofiary zdarzeń stajemy się ich świadkiem. Sprawy dzieją się tak, jak się działy, my jednak doświadczamy ich inaczej. Ta przemiana ofiary w świadka jest jednym z pierwszych psychologicznych owoców kontemplacyjnej podróży. Jest to głęboko wyzwalające i daje nam poczucie, że w naszym życiu możliwa jest prawdziwa zmiana. Ludzie często zauważają, że ten rozwój świadomości, który pozwala myślom i uczuciom po prostu być, to coś, co ich terapeuci próbowali u nich osiągnąć latami. Nie udawało się to wcześniej, ponieważ pacjenci byli zbyt zaabsorbowani reagowaniem na myśli i uczucia oraz ich demonstrowaniem. Nie pielęgnowali wewnętrznej dyscypliny, która umożliwiłaby im przemianę z ofiary w świadka.

Świadomość jest okiem ciszy. Zagadka drugiej bramy pomaga nam pogłębić ciszę, ćwicząc świadomość tak, by nie komentowała myśli i uczuć, które są jej przedmiotem. To jeden z podstawowych celów ćwiczenia kontemplacyjnego ojców pustyni. Mistrzem w tej dziedzinie był Ewagriusz. Był on świadomy tego, że próby wyciszenia się natychmiast wystawiają próbującego na zmagania z myślami. Potrafił on dostrzec różnicę pomiędzy zwykłą obecnością myśli a czymś wewnątrz nas, co nazywał pasją, co chwyta myśl i snuje pusty, obsesyjny komentarz. Te obsesyjne schematy zachowań wyzwalają lęk, cierpienie i poczucie nerwowej izolacji od Boga i innych.

Ewagriusz nie każe nam nie mieć myśli; z prostej przyczyny – próba pozbycia się myśli prowadzi do ich zwiększonej produkcji. Święta Teresa z Avila ujmuje to wieki później następująco: „Samoż to usilne przymuszanie siebie, aby nie myśleć o niczym, tym bardziej może podrażnić umysł i wyobraźnię, i natłok myśli spotęgować” (110). Ewagriusz nie chce też, byśmy uciekali od myśli lub je tłumili, co niewątpliwie byłoby źródłem kolejnych umysłowych komentarzy. Jego rada polega na tym, by rozegrać sprawę sprytniej i po prostu obserwować wewnętrzny gwar bez komentarza. Obserwować należy wszystko, co wiąże się z myślami. „Jeśliby który z mnichów chciał przez doświadczenie poznać okrutne demony i nabyć wprawy [w rozpoznawaniu] ich sztuczek, niech obserwuje myśli, niech bada uważnie ich wzmaganie się i osłabianie, ich powiązania, pory [o których się pojawiają], a zarazem – które demony to wszystko sprawiają, które demony sobie towarzyszą, a które za sobą nie postępują” (111) . Ewagriusz chce, byśmy spostrzegli, kto tym wszystkim zarządza, kto nas nakręca? W jakich warunkach się to dzieje? Czy głód czyni nas drażliwymi? Czy nasza choleryczność nie maskuje poczucia zagrożenia? Czy zmagania ze wstydem są powodem naszej dumy? Kiedy jesteśmy najbardziej podatni na dokuczliwe myśli? Czy one się powtarzają? Czy mają jakiś schemat? Jak długo trwa ich atak? Z jakimi myślami się sprzymierzają? Ewagriusz sądzi, że poznanie natury gnębiących nas myśli jest to bardzo ważne, „abyśmy, gdy myśli kuszące zaczną wprowadzać właściwe im treści, zanim zostaniemy wytrąceni zbyt mocno z własnego stanu, powiedzieli przeciw nim jakieś słowa i zdemaskowali obecnego [tam demona]” (112). Jeśli potrafimy nazwać myśli (mówimy o nazwach, takich jak gniew, strach, duma itd.), to zamiast snuć rozmyślania na ich temat, co jest typową reakcją, mamy o wiele większą szansę na wypuszczenie myśli z głowy i powrót do naszej praktyki. Z początku może się to okazać dość żmudne, ponieważ możliwe, że najpierw będziemy musieli zdobyć trochę wiedzy o sobie, być może nawet z pomocą terapeuty. Jednak większość ludzi wstępujących na ścieżkę kontemplacji ma już pewną świadomość tego, kim są, a kiedy umiejętność nazywania myśli będzie pielęgnowana, czynność ta zajmie ułamek sekundy, po czym będzie można powrócić do słowa modlitwy lub po prostu przebywać przed obliczem kochającego Boga.

Psychologia poznawcza radzi, by pacjenci zmagający się z depresją prowadzili listę negatywnych myśli, które ich trapią. Ta gałąź psychologii doszła do wniosku, że wiele depresji trwa, a nawet powstaje przez schwytanie w schematy negatywnego myślenia. Im lepiej potrafimy rozpoznać depresyjne myśli i schematy myślowe, tym więcej korzyści odnosimy w walce z depresją. Ewagriusz jest jednym z wielu świętych obdarzonych świadomością tego faktu, a umiejętność rozpoznawania myśli nie ma zastosowania wyłącznie w przypadku depresji, ale także w życiowych problemach związanych z seksualnością, poczuciem bezpieczeństwa, sławą, powodzeniem i tak dalej. Pracujemy nad przełamaniem fałszywego myślenia o oddzieleniu od Boga, ucząc się, jak radzić sobie z naporem myśli, które kotłują się w nas i czynią nieszczęśliwymi. Dokładnie o tym mówi Ewagriusz.

Typową odpowiedzią na dręczącą nas myśl jest natychmiastowy komentarz. Na tym zresztą w dużej mierze polega to, co pop-psychologia nazywa „przeżywaniem uczuć”. Kiedy „przeżywamy uczucia”, w rzeczywistości nawet ich nie czujemy, ale mamy do czynienia z naszym komentarzem na temat własnych przeżyć (myśl-uczucie) (oraz z czysto fizycznymi reakcjami organizmu, jak na przykład spocone dłonie, ściśnięty żołądek, podwyższony puls i tak dalej). Ewagriusz chce, żebyśmy uleczyli te dolegliwości, sięgając głębszego poziomu, zanim myśli o uczuciach dostaną szansę stworzenia fabuły, przeobrażenia się w mentalny film, słowem we wszelkie wizje, jakimi „wybiegamy naprzeciw” (113). Zamiast tego po prostu obserwujmy powstające myśli. Patrzmy, jak przychodzą i odchodzą. To wyrafinowana sztuka.

Ustawia nas ona w innej relacji do naszych myśli i uczuć (które, jak przekonamy się za progiem drugiej bramy, zrobione są z tego samego tworzywa). Weźmy za przykład strach. To, co zazwyczaj dostrzegamy, to misternie skonstruowany serial o rzeczach i ludziach, które nas przerażają. W fabule jest miejsce na przedstawienie wszelkich okropieństw tej rzeczy czy osoby, a także nasze obronne strategie: uniki lub manipulacja. Ewagriusz każe nam, byśmy nie oglądali tego serialu. Obserwujmy wyłącznie myśli o przeżywanych uczuciach, zanim przerodzą się w serial. Obserwujmy strach, gniew czy zazdrość i nie snujmy na ich temat opowieści. Wykształcenie takiej czujnej świadomości będzie wymagało wielu ćwiczeń.

Tego typu czujność możemy także zastosować w przypadku tendencji do budowania piramid myśli. Na przykład kiedy dostrzegamy w sobie gniew i chwilę, w której następuje kolejna myśl osądzająca: „Nie powinienem myśleć w ten sposób” czy „minęło tyle lat, a ja wciąż nie uporałem się z gniewem” lub też „powinienem sobie z tym poradzić już lata temu”. Ta kumulacja myśli również powinna podlegać obserwacji. Sami musimy się przekonać, że to właśnie ta część umysłu, której nie potrafimy wypuścić z kurczowego objęcia, bez końca snuje wszystkie te historie złożone z myśli i uczuć.

Nie chodzi o to, by mieć tylko „poprawne” myśli, ale by były one obserwowane od swojego powstania aż do rozpadu w świadomości. W dolinie naszej świadomości żadna myśl ani uczucie nie powinny pojawiać się niezauważone. Ewagriusz każe nam przyglądać się ich intensywności i opadaniu. Czy myśli te są uciążliwe? Czy z początku są intensywne, a potem ich natężenie maleje? Czy w jakiejś konkretnej porze dnia jesteśmy podatni na określony rodzaj dokuczliwych myśli? Czy to nowe cierpienie, czy tylko stare w nowym przebraniu? Czy myśli powstają w nas w określonych sytuacjach, w obecności konkretnych osób? Jakie myśli wyzwalają komentarze? Czy są to pojedyncze myśli, czy zderzenia myśli ze sobą? Jakie reakcje organizmu powodują? Nie chodzi tu o poszukiwanie informacji, ale o pielęgnowanie dziedziny kontemplacji zwanej czujnością (nieświadomie odkrytej też na nowo przez dzisiejszą psychologię), która ostatecznie ustąpi miejsca bezpośrednim spotkaniom z myślami i uczuciami. (Przez „bezpośredniość” rozumiem brak towarzyszących im komentarzy, a nawet wymienionych wcześniej pytań).

To właśnie ten głęboko zakorzeniony nawyk komentowania myśli, czasem w obsesyjny i gorączkowy sposób, odpowiada za nieuporządkowanie w naszych myślach, większą część cierpienia i poczucie oddalenia od Boga i od innych. Czasem myśli organizują się w taki sposób, że przeobrażają się w umysłową strategię. Pośród niezliczonej ilości tych mentalnych gier trzy są szczególnie często spotykane: ocenianie jakości swojej modlitwy, próba odtworzenia pozytywnych doświadczeń i gwałtowna reakcja „ja”.

W wymykającej się kartografom krainie modlitwy często posługujemy się fałszywą mapą. Mapa ta daje nam fałszywe wyobrażenie o modlitwie. Oczekiwania te są bezużyteczne, jednak za ich pomocą oceniamy naszą modlitwę: „Jeżeli wszystko robię dobrze, moja modlitwa powinna wyglądać w ten sposób”. Ta ocena jest po prostu myślą i ważne, by tak ją postrzegać. John Chapman pisze w swoich Listach o modlitwie: „Modlitwa w sensie zjednoczenia z Bogiem jest czymś, co powoduje największe udręczenie. Musimy to robić dla Boga, lecz nie znajdziemy w tym żadnej satysfakcji, czegoś w rodzaju poczucia «jestem dobry w modlitwie», «mam niezawodną metodę». Takie przekonanie byłoby zresztą katastrofalne, gdyż to, czego mamy się nauczyć, to nasza własna słabość, niemoc, bezwartościowość. (…) Nie powinniśmy pragnąć żadnej innej modlitwy, jak tylko takiej, jaką Bóg nam daje – a prawdopodobnie będzie ona pełna roztargnienia i niezadowalająca pod każdym względem” (114). Oczekiwania co do modlitwy mogą same z siebie przysporzyć nam wystarczająco dużo frustracji, aby odstąpić od wrót pierwszej bramy, jednak są one też zgubne w dalszej drodze. Tu, gdzie jesteśmy, czyli przy drugiej bramie, ważne jest, by stawać z oceniającą myślą twarzą w twarz, zanim utka ona swoją historię o frustracji i nudzie. W milczeniu stawmy czoło tej myśli. Podobnie jak najsilniejsze rozproszenia, nie przetrwa ona bezpośredniego spojrzenia w ciszy. W najgorszym wypadku ujrzymy, że myśl ta wcale nie jest prawdziwa, tak jak nam się wydawało.

W kolejną plątaninę rozproszeń wpadamy wtedy, kiedy przydarzy się nam (w naszym mniemaniu) okres dobrej modlitwy – czas mija wtedy niepostrzeżenie, przepełnia nas (nieraz głębokie) poczucie spokoju umysłu. Próbujemy kontrolować ten stan, aby odtwarzać go w przyszłości. Temu wysiłkowi towarzyszy zazwyczaj oczekiwanie, że od tej pory nasza modlitwa tak właśnie będzie wyglądała. I tak rzucamy się, by złapać i zatrzymać nasz stan. Staramy się usiąść dokładnie tak samo jak podczas tych „magicznych” chwil, ubierać się w ten sam sposób, jak byliśmy ubrani podczas tej niesamowitej modlitwy. A może to ten prysznic i szybka kawa przed medytacją pomogły nam wtedy w skupieniu? Może chodzi o to delikatne światło? Świeczki zapachowe? Tamten dzwoneczek? Niektóre z tych rzeczy mogą pomóc, lecz chodzi o to, byśmy przejrzeli umysłową grę, w jaką gramy sami ze sobą. Nie w ten sposób, że przeglądamy grę, a potem mówimy sobie: „Nie gram już więcej”. To tylko kolejna gra ze sobą. Jeszcze większy chaos. Niech powstają w nas wszystkie możliwe myśli. Nie cenzurujmy ich. Przyglądajmy się im wszystkim ze spokojem i w milczeniu. Ta część nas, która zauważa gierki umysłu, sama jest od nich wolna.

Góra nie decyduje o pogodzie, jaka panuje na jej szczycie, ale jest świadkiem wszystkich rodzajów pogody, jakie przychodzą i odchodzą. Pogodą są nasze myśli, zmienne nastroje, uczucia, wrażenia, reakcje, nasz charakter w rozumieniu Enneagramu czy wskaźnika Myersa-Briggsa. Wszystko to ma swoje miejsce. Ale to też tylko pogoda. Mamy swój głębszy rdzeń, całkowicie wolny, rozległy i cichy, do którego nie wniknęła żadna myśl ani uczucie, a jednak wszystkie one w nim wzrastają i giną.

Świadomość, że ten rdzeń – podstawa wszystkich procesów umysłowych – naprawdę istnieje, wzrasta w nas, kiedy szykujemy się do odpowiedzi na zagadki rozproszeń. Odpowiedzią tą jest cisza, nie gwar, a jej efektem przejście przez próg drugiej bramy.

Zdarzają się też momenty przełomowe. Po nich jednak szybko może nastąpić kolejne wahanie nastroju, irytacja, zmaganie się od nowa z demonami, z którymi – jak sądziliśmy – dawno się uporaliśmy. To przypomnienie o sobie przez ego jest dość powszechne na tym etapie praktyki i łatwo je wytłumaczyć (115). „Ja” przyzwyczajone jest do trzymania wszystkiego w ciasnym uścisku i do tego, że zawsze ma ostatnie słowo na każdy temat. Każdy postęp na drodze kontemplacji rozluźnia uchwyt „ja”, a spotkanie z ciszą pozbawia je głosu. Czasem zatem „ja” zaciska nas w odruchu obronnym, a my, chociaż poczyniliśmy postępy, mamy wrażenie, że daleko się cofnęliśmy. Lepiej oswoić się z tym poczuciem, że wiecznie jesteśmy na początku drogi. Święty Grzegorz z Nyssy uważa, że jest ono charakterystyczne dla życia duchowego. W swoich pięknych homiliach do „Pieśni nad pieśniami” Grzegorz z Nyssy wskazuje, że jakkolwiek dojrzała by była Oblubienica [dusza] w swoim duchowym życiu, w każdym momencie zdaje się, że dopiero rozpoczyna podróż (116). Początkujący umysł Oblubienicy jest znacznie bardziej przestronny i sprzyjający kontemplacji niż jakiekolwiek poczucie „bycia dobrym w modlitwie”.

W jaki sposób odpowiedzieć na wszystkie zagadki rozproszeń strzegące drugiej bramy? Podobnie jak w wypadku tych napotkanych przy pierwszej bramie odpowiadamy na nie ciszą. Jest to jednak inny rodzaj ciszy. Przy pierwszej bramie dowiedzieliśmy się, że aby nie dać się wciągnąć w nasze wewnętrzne projekcje, należy szukać schronienia w modlitwie słowem. W tym schronieniu zyskujemy wewnętrzną ciszę i spokój ducha. Ten spokój jest zupełnym przeciwieństwem naszych rozproszeń: pozostajemy w nim z naszym słowem modlitwy i trzymamy na dystans atakujące nas rozproszenia. Nie ma nic złego w tym rodzaju ciszy, jednak zagadki drugiej bramy są subtelniejsze i wymagają odpowiedzi w cichej pełni. To właśnie ją pielęgnuje wewnętrzna czujność. Kiedy nasza cisza się pogłębia, jesteśmy w stanie stawić czoło naszym myślom i uczuciom bezpośrednio, bez żadnego komentarza, bez opowiadania sobie ich historii. Po prostu pozwalamy im być, unikając przy tym ich sideł. Stopniowo dostrzegamy najprostszą z prawd, prostą, a jednak dotąd przeoczoną. Głosi ona, że wszystkie nasze myśli i uczucia pojawiają się wewnątrz czegoś głębszego, w wewnętrznym bezmiarze. Ten bezmiar nie jest kolejnym przedmiotem świadomości, ale jej podstawą. Tak zbliżamy się do rozwiązania zagadki.

Teraz, kiedy jesteście świadomi istnienia przedmiotów waszej świadomości, delikatnie przenieście swoją uwagę z tych opowiadań pełnych gniewu, strachu, zazdrości, które przez całe życie skupiały waszą uwagę, oraz komentarzy o tym, jak powinno wyglądać wasze życie. Przenieście swoją uwagę i skierujcie ją na samą świadomość. Wasz myślący umysł momentalnie ucichnie. Tak oto rozwiązaliśmy zagadkę drugiej bramy i zdaliśmy sobie sprawę z tego, że to my jesteśmy ciszą, pełniejszą i rozleglejszą, niż może to pojąć rozum.

Ta świadomość jest subtelniejsza, niż może się nam wydawać. Nawyki myślącego umysłu są silne i mają sporą siłę. Będzie on próbował uczynić z tej nowo pozyskanej świadomości kolejny obiekt do wizualizowania. To kolejna sztuczka umysłu. To wy jesteście cichą, rozległą świadomością. Przenieście swoją uwagę z umysłowej gierki na samą świadomość, na samo bycie świadomym. Tutaj znajduje się wasza cicha czujność, cicha świadomość wpatrująca się w cichą świadomość.

Przechodząc przez próg drugiej bramy, dowiadujemy się czegoś ważnego o rozproszeniach i o wszystkich naszych procesach umysłowych. Przed tym progiem rozproszenia wydawały się wymierzone prosto w nas. Nasza praktyka kontemplacyjna była kontemplacyjną bitwą z rozproszeniami. Jednak kiedy stopniowo uczymy się spotykać z nimi twarzą w twarz, nie unikając już myśli ani uczuć z pomocą słowa modlitwy, ale wyłącznie przypatrujemy się im w ciszy; kiedy poznajemy to wszystko, wówczas przepełniona łaską dynamika ciszy ukazuje nam, jak daleka od chaosu, przestrzenna, cicha i spokojna jest nasza świadomość. Dowiadujemy się też, że zawsze taka była – majestatyczna niczym góra. Dowiadujemy się, że rozproszenia nie stanowią wielkiego problemu; są jak pogoda – dobra, zła, nudna – wobec góry Syjon. Nasza cała dyskursywna struktura – rozpraszająca nas lub przyciągająca – jawi się teraz jako zanurzona w cichej, rozległej świadomości. To prosty fakt, który uświadamiamy sobie tylko wtedy, kiedy jesteśmy wyćwiczeni przez zagadki rozproszeń strzegące drugiej bramy. Warunkiem uświadomienia sobie tego jest odpowiedzenie na te zagadki naszą ciszą. „Ci, którzy Panu ufają, są jak góra Syjon, co się nie porusza, ale trwa na wieki” (Ps 125, 1).

Zagadka trzeciej bramy: jaka jest natura myśli oraz uczuć i kto jest ich świadomy?

Anonimowy, średniowieczny autor Obłoku niewiedzy daje nam radę, kiedy przechodzimy przez próg drugiej bramy i zmierzamy w kierunku trzeciej. Radzi on czytelnikowi stojącemu wobec rozproszenia: „Spróbuj patrzeć jakby ponad ich ramionami, szukając czegoś innego, co jest Bogiem osłoniętym obłokiem niewiedzy” (117). Autor sugeruje kreatywny sposób radzenia sobie z rozproszeniami, który zakłada, że nie damy się im złapać, przez co nie musimy ich od siebie odpychać. Jeżeli chcemy wyjrzeć poza rozproszenia, musimy pozwolić, by z nami były. Trzeba to jednak uczynić w taki sposób, by nie zdołały skraść naszej uwagi. Nasz wewnętrzny telewizor może być włączony, ale nie musimy oglądać programu. W ten sposób rozproszenia przestaną nas rozpraszać. Jeśli pozwolimy im istnieć, dojrzymy, że pojawiają się gdzieś w głębi, w bezmiarze naszej świadomości. Ten bezmiar jest płaszczem Boga, który średniowieczny autor nazywa obłokiem niewiedzy, „ciemnym obłokiem, w którym był Bóg” (Wj 20, 21). Musimy jednak iść dalej, a pomoże nam w tym zagadka postawiona na straży trzeciej bramy. Dzięki niej przejrzymy naturę myśli i uczuć, a także dowiemy się, kto jest ich świadomy.

Przez „przejrzenie natury” rozumiem odpowiedź na pytanie: czy są one zrobione z jakiejś substancji? Czy coś o nich wiadomo? Czy są tak prawdziwe, jak nam się wydaje? W świetle faktu, że wśród powodów nadciśnienia, wrzodów i tików nasze dokuczliwe myśli i uczucia zajmują wysokie miejsce, odpowiedź na te pytania jest bardzo istotna. Rzecz jasna coś musi leżeć u podstaw tych dokuczliwych wytworów umysłu. Zauważmy, że kiedy zasiadamy do modlitwy, to przyczyna tych cierpień już od dawna należy do przeszłości (o ile w ogóle było to rzeczywiste zdarzenie).

Teraz jest w nas już dość ciszy, by przyjrzeć się, w czym pojawiają się owe myśli i uczucia. Nasz stosunek do rozproszeń się zmienia.

O wiele łatwiej wyplątujemy się z dokuczliwych myśli. Nasze psychodramy nie toczą się już przez trzy akty, zanim dobrną do końca. Nazywanie myśli stało się naszą drugą naturą. Jasno widzimy rozróżnienie między zwykłą myślą a doczepionym do niej komentarzem. Jest w nas wewnętrzny spokój, dostrzegalny nawet z zewnątrz. W pewien sposób jest on powiązany z długotrwałą empatią i szacunkiem nawet wobec tych, którzy nie życzą nam dobrze. Dzięki wewnętrznemu spojrzeniu, które jest niewzruszone niczym góra Syjon, możemy wejrzeć prosto w nasze myśli i uczucia. Przekonujemy się wtedy, że nie są one prawdziwe, czego byliśmy pewni wcześniej. Z początku zdawały się prawdą, teraz jednak wiemy, że nie zniosą bezpośredniego spojrzenia. Są niczym. Są puste. Spójrzcie i przekonajcie się sami.

Oto wielkie wyzwolenie, jakie przychodzi wraz z rozwiązaniem trzeciej zagadki, która leży niedaleko drugiej. Wewnętrzna cisza pozwala nam spotkać nasze myśli i uczucia w czystej formie, bez komentarza, w taki sposób, w jaki koryto rzeki przyjmuje wodę z górnego biegu i daje jej spłynąć swobodnie w dół; otrzymując, jednocześnie daje. Dzięki łasce uświadomienia dostrzegamy, że nasza głębia jest świetlistym bezmiarem, w którym pojawiają się bolesne uczucia, osądzające myśli, umysłowe gry, rany, zarówno radość i spokój ducha, jak i strach, rozbicie. Wszystko to bierze stamtąd początek i tam się kończy. Jednak ten świetlisty bezmiar pozostaje nietknięty przez ból, nigdy nie został zraniony, zawsze jest czysty. Z naszego życia nie znika sam ból ani gniew, wciąż gramy ze sobą w umysłowe gry (choć w mniejszym stopniu), dalej przeżywamy przemijające radości i chwilowy strach. Taka już jest ludzka kondycja. Zdajemy sobie jednak sprawę, że wszystkie te rozproszenia są niczym pogoda wobec stałości Syjonu. Kiedy poznajemy, że to my jesteśmy górą Syjon, mieszkaniem Boga, nie doskwiera nam już więcej iluzja, że jesteśmy zaledwie pogodą, zyskujemy wolność, w której pozwalamy życiu dowolnie się toczyć w każdym momencie. Nie jesteśmy już ofiarami naszych dokuczliwych myśli, ale ich czujnymi świadkami, cichymi i wolnymi. Nie oczekujemy już, że przydarzający się nam ból zniknie.

Aby to wszystko poznać, musieliśmy odpowiedzieć na trzecią zagadkę: jaka jest natura myśli i uczuć? Myśli i uczucia, które przyniosły nam tyle rozkoszy, co i bólu, także są przejawem tego świetlistego bezmiaru, falami oceanu, latoroślami krzewu winnego. Kto jest świadomy tych rozpraszających myśli? Przesuńcie punkt, w którym skupia się wasza uwaga, na samą świadomość, na bycie świadomym. Nie zobaczycie tam nic innego, jak tylko ten sam świetlisty bezmiar, niezmierzoną głębię. Tym, co wpatruje się w świetlisty bezmiar, jest właśnie świetlisty bezmiar. Nie ma żadnego oddzielnego „ja”, które się boi, gniewa, czy jest zazdrosne. Rzecz jasna strach, złość czy zazdrość mogą się przydarzyć, ale nie znajdziemy nikogo, kto jest wystraszony, gniewny, zazdrosny i tak dalej. Jest tylko jasna, niezmierzona głębia wpatrująca się w jasną, niezmierzoną głębię.

Teraz widzimy to wyraźnie, lecz lata temu doświadczenie bycia rozdartym przez niepokój i przykucia do wewnętrznych projekcji wzięlibyśmy jako wyznacznik tego, kim jesteś-my. Chwytalibyśmy się wówczas radości, by uniknąć bólu i cierpienia. Teraz jednak wiemy, jak dalecy byliśmy od naszej tożsamości; dziś w tych samych niepokojach i projekcjach dostrzegamy głębszy spokój, który jest fundamentem zarówno pokoju, jak i kompletnego rozbicia. Ewagriusz mówi o tym spokoju i zauważa, że ci, którzy go poznali, są świadomi świetlistego aspektu wszystkiego. Co więcej, spokój ten trwa nawet wtedy, gdy „demony (…) walczą przeciw pożądliwej części duszy” i „wprowadzają zamęt w części popędliwej” (118). Życie trwa dalej. Ukochani umierają, doświadczamy tragedii i porażek. Teraz jednak istniejemy już jako spokojna świadomość, która jest fundamentem i przywódcą, która jest jednością ze wszystkim, obojętnie, czy życie układa się dobrze, czy wokół nas szaleje burza.

Rozproszenia – zagadki mędrców Salomona – służą pewnemu celowi. Jeżeli nie potrafimy przetrwać rozproszeń w ciszy, zwiodą nas, że brama do krainy ciszy jest zamknięta. Jeśli jednak zachowamy w obliczu rozproszeń ciszę i nie spróbujemy ich od siebie odepchnąć ani nie pozwolimy im się porwać, wówczas pomogą nam one pogłębić naszą praktykę kontemplacyjną. Stanowią szkołę prób. Owoce tej edukacji są rozmaite, lecz w tym rozdziale omówiliśmy już trzy podstawowe.

Po pierwsze, zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy naszymi myślami i uczuciami. To wyzwalające, uświadomić sobie, że to, co zachodzi w naszej głowie, cały potok naszych myśli, nie decyduje o tym, kim jesteśmy. Przez to życie się upraszcza.

Po drugie, kiedy już przekroczyliśmy ten próg zrozumienia, łatwiej nam znieść napięcia, jakie niesie ze sobą życie. Nasze wnętrze nie jest już tak zagracone, w rzeczy samej jest teraz szerokim i rozległym strumieniem. To tak, jakbyśmy przez całe życie wpatrywali się w chmury, które przepływają nad doliną. Dopiero teraz jednak dostrzegliśmy, że chmury te zasłaniały nam widok na naszą własną tożsamość. Przez to myliliśmy chmurę z właściwym widokiem, który leży głębiej i rozpościera się znacznie szerzej. Nasze wnętrze nie jest zatłoczonym składzikiem, lecz szeroką doliną. Chmury myśli i uczuć napływają, by potem odpłynąć. Możemy dokładnie zidentyfikować rodzaje tych chmur, lecz już się z nimi nie identyfikujemy.

Po trzecie, zdajemy sobie sprawę, że to coś, co podziwia naszą rozległą przestrzeń, również do niej należy. Dostrzegamy, że myśli i uczucia, które nas prześladowały, zasłaniały nam widok, zwodziły nas i zabawiały, są – bez wyjątku – puste w środku. One również są przejawem przestrzeni, w jakiej się pojawiają.

Sądzę, że święty Paweł nazwałby to „pokojem Chrystusowym” (por. Kol 3, 15), dokonaniem bycia w Chrystusie, w którym znaleźliśmy się za sprawą chrztu. „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Chrystus jest drogą przez bramę i jest samą bramą (por. J 10, 9).

(110) Św. Teresa z Ávila, Twierdza wewnętrzna, Klub Książki Katolickiej, Poznań 2000, s. 109.
(111) Ewagriusz z Pontu, O praktyce [ascetycznej], w: tegoż, Pisma ascetyczne, t. 1, Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków – Tyniec 2011, s. 241-242.
(112)  Tamże, s. 240.
(113) Tamże, s. 243.
(114) John Chapman, Listy o modlitwie, Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków – Tyniec 1997, s. 49.
(115) Por. Gerald May, Will and Spirit: Toward a Contemplative Psychology [Wola i duch: w stronę psychologii kontemplacyjnej], s. 112-113.
(116) Por. Grzegorz z Nyssy, Homilie do Pieśni nad pieśniami, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007; por. homilie V i VI.
(117) Obłok niewiedzy, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1988, s. 78.
(118) Ewagriusz z Pontu, O praktyce [ascetycznej], s. 243.

Fragment książki W krainę ciszy. Przewodnik po chrześcijańskiej praktyce kontemplacji (Kraków 2014), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]