Panie, moje serce nie jest wyniosłe i oczy moje nie patrzą z góry. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: zaprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza (Ps 131, 1-2).

1. Pokora, ład i pokój

Psalm 131 opisuje doświadczenie wiary człowieka dojrzałego i pokornego, który w pełni zaufał Bogu i całkowicie powierzył Mu swoje życie. Ponieważ jego serce się nie pyszni, dlatego też jest pełne pokoju, ładu i ufności. Psalmista czuje się przed Bogiem jak niemowlę u swej matki. Nasza sytuacja wiary jest inna. Ponieważ jesteśmy zamknięci w sobie i pyszni, stąd też czujemy się zagrożeni i niekochani, zarówno przez Boga, jak i przez ludzi.

W rozważanym Psalmie dostrzegamy ścisłe powiązanie nie tylko między pokorą, ładem i pokojem, ale także pomiędzy pychą, nieładem i niepokojem. Abyśmy mogli przed Bogiem stanąć jak niemowlę u swej matki oraz doświadczyć wewnętrznego ładu i pokoju, musimy najpierw pokonać w nas pyszne serce, które goni za wyniosłością. Człowiek nie może doświadczyć ładu i pokoju, jeżeli ugania się za tym, co przerasta jego siły.

Prośmy w tej medytacji, byśmy rozeznając nasze różnorakie wewnętrzne uwikłania, nieład i niepokój, nie poddawali się zniechęceniu, ale ufniej i z większą hojnością otwierali się na miłość Boga. To właśnie miłość Boża uzdolni nas do przezwyciężenia naszego pysznego serca i wyniosłych oczu. Ona też wprowadzi w nasze życie ład i pokój serca.

2. Nieład i niepokój

W obecnej medytacji zobaczmy najpierw nasz nieład w różnych dziedzinach i na różnych poziomach naszego życia. Zauważmy nieład w naszych uczuciach i nastrojach emocjonalnych. Chciejmy dostrzec niestałość i zmienność naszych emocji. Jakże często doświadczamy sprzecznych uczuć: z jednej strony czujemy się winni i łatwo się oskarżamy, z drugiej zaś, w tej samej sprawie usiłujemy się tłumaczyć, usprawiedliwiać, uniewinniać; czasem ogarnia nas uczucie wyższości i wyniosłości, innym razem czujemy się gorsi, pełni kompleksów. Wobec niektórych przyjmujemy postawę uległości i poddania; wobec innych jesteśmy wyniośli, dumni i niedostępni.

Dostrzeżmy też nieład w naszych relacjach z otoczeniem. Objawia się on w konfliktach, nieporozumieniach, ciągłych pretensjach, rozżaleniu. Pełne nieładu bywają także nasze związki z bliźnimi: jednym osobom narzucamy się, jesteśmy o nie zazdrośni; wobec innych, na których nam nie zależy, zachowujemy się w sposób obojętny i zimny. Przypatrzmy się też przejawom nieładu w pracy, w planowaniu dnia, w używaniu rzeczy materialnych itp.

I wreszcie najważniejszy nieład – moralny. Nieład naszych myśli, pragnień, dążeń, czynów, wyborów i decyzji. Każdy rachunek sumienia, zarówno ten codzienny, jak i ten przygotowujący do spowiedzi, naprowadza nas na nieład naszego serca. Wiele razy podejmujemy postanowienia i nie dotrzymujemy ich. Bywa, że trudno jest nam żałować za grzechy, ponieważ emocjonalnie pozostajemy do nich przywiązani. Wyrzekając się grzesznych czynów, gdzieś na dnie serca zostawiamy sobie jednak miłość do grzechu. To wszystko są przejawy nieładu moralnego i duchowego.

Nieład rodzi wewnętrzny niepokój. Chciejmy zauważyć wszelkie jego przejawy. Przybiera on zwykle różne formy. Może ujawniać się w poczuciu zagrożenia, w nieustannej obawie o siebie i swoją przyszłość, w odczuciu izolacji, osamotnienia czy wewnętrznego zagubienia, w doświadczeniu bezsensu życia. Niepokój ten może przybierać też formę pewnej życiowej dezorientacji, nieustannego zmęczenia i napięcia psychicznego w obawie przed podjęciem decyzji. Niepokój nie daje nam spocząć choćby chwilę w jednym miejscu. Nie pozwala nam też podjąć bardziej systematycznego wysiłku. Nie wiemy wówczas, dla kogo żyjemy i po co. Szczytem niepokoju i lęku o siebie mogą być myśli samobójcze.

Jeżeli niepokój towarzyszy nam przez dłuższy czas, przybiera nieraz formę „pustki egzystencjalnej”. Viktor E. Franki, twórca logoterapii, zwraca uwagę, że „nasza epoka jest epoką frustracji egzystencjalnej. […] I rzeczywiście coraz więcej [osób] zwraca się dziś do nas z uczuciem wewnętrznej pustki, […] z uczuciem przeraźliwego bezsensu swego istnienia”. Wyrazem pustki egzystencjalnej jest swoiste odczucie ciężaru życia, przygnębienia i przygniecenia. Życie jawi się jako zło konieczne, które trzeba dźwigać, ale tak naprawdę nie wiadomo jednak dlaczego. W pustce egzystencjalnej brakuje przede wszystkim ważnych argumentów za przyjęciem swojego życia. Człowiek przeżywający pustkę egzystencjalną będzie gorzko stwierdzał: „Ja się na świat nie prosiłem”. Życie bowiem jawi mu się jako ciężki obowiązek, w którym nie ma cienia radości czy fascynacji życiem. W pustce egzystencjalnej człowieka trzyma bardziej lęk przed śmiercią niż pragnienie dalszego istnienia. Innym przejawem pustki egzystencjalnej, obok ciężaru życia, jest także brak celu życia.

Wielu usiłuje zagłuszyć ból związany z nieładem i niepokojem alkoholem czy narkotykami. Bardziej systematyczne zażywanie tych środków prowadzi do uzależnienia i nałogu. Alkohol i narkotyki, choć dają chwilowe uczucie ulgi, w rzeczywistości jednak pogłębiają problem rozbicia. „Poszukiwanie sensu na tej drodze prowadzi nieuchronnie na manowce i czyni ludzi, próbujących zapełnić swoją «pustkę egzystencjalną» narkotykami, ofiarami straszliwego nałogu, prowadzącego do szybkiej psychodegradacji” – podkreśla Viktor E. Franki. Podobną rolę spełniają także „nałogi psychiczne”, do których zaliczyć można między innymi nadużycia seksualne, uzależnienie od telewizji, nadmierną konsumpcję.

Rozmawiajmy z Bogiem o tych trudnych sprawach naszego życia, prosząc jednocześnie, byśmy nie zatrzymywali się na powierzchni problemów, ale usiłowali przebić się do samego źródła naszego nieładu i niepokoju: obojętności wobec Boga i Jego miłości. Pytajmy siebie, czy nie ulegamy pokusie uśmierzania naszych bolesnych stanów wewnętrznych poprzez różnorakie nałogi i uzależnienia. Prośmy o głębokie wewnętrzne poznanie, że życie budowane na sobie samym i własnych potrzebach wcześniej czy później legnie w gruzach. Jest ono bowiem budowane na piasku (por. Mt 7, 26-27).

3. Rodzaje ludzkiej pychy

Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje sity. Przeciwnie: zaprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak ład i pokój wynikają z pokory, tak nieład i niepokój wynikają z pychy. Ostateczne źródło nieładu i niepokoju to pyszne serce i wyniosłe oczy, które gonią za tym, co wielkie i co przerasta nasze siły. Ponieważ słowo „pycha” w naszych uszach brzmi bardzo negatywnie, dlatego też bronimy się nieraz przed tym, by odnieść je do naszej sytuacji. Rzadko przyznajemy się wprost – zarówno sami przed sobą, jak i przed innymi – do naszej pychy. Używamy niekiedy pewnych eufemizmów, aby – odsłaniając rąbka tej „brzydkiej wady” – nie robić jednak zbyt złego wrażenia.

Pycha nie daje się łatwo zdemaskować, ponieważ posiada wiele różnych form. W zasadzie moglibyśmy wyróżnić cztery rodzaje ludzkiej pychy: dążenie do kariery za wszelką cenę, górowanie nad innymi z odcieniem mściwości, perfekcjonizm oraz hołdowanie manii wielkości.

Dążenie do kariery za wszelką cenę to pierwszy – może najłatwiejszy do odkrycia – rodzaj pychy. Pogoń za własną wielkością, rozumiana jako pogoń za karierą, to powszechnie spotykany rodzaj ludzkiej pychy. Zauważmy jednak, iż życiowa kariera czy sukces same w sobie są wartościami pozytywnymi. Wyrazem pychy jest jedynie „kariera za wszelką cenę”, kariera, która podporządkowuje sobie wszystko: relacje z Bogiem, rodzinę, przyjaciół, własne zdrowie. Cechą charakterystyczną „kariery za wszelką cenę” jest pragnienie zdobycia ludzkiego podziwu. Ten rodzaj pychy można by ująć w zdaniu: „Kiedy zajdę wysoko, wszyscy będą mnie podziwiać i będą mnie kochać”.

Tego rodzaju pycha prowadzi do tego, że człowiek usiłuje zdobyć miłość przez wzbudzenie podziwu. Karierowicz ocenia wszystko przez pryzmat swoich osiągnięć, które mają wzbudzić ogólne uznanie. Jeżeli jakieś działanie nie budzi podziwu u ludzi, bywa lekceważone przez karierowicza, nawet gdyby samo w sobie było bardzo pożyteczne. Neurotyczne dążenie do kariery sprawia, iż człowiek nie umie ucieszyć się do końca żadnym sukcesem. Każdy z nich jest za mały. Stąd też karierowicza nieustannie zżera lęk, iż zostanie w tyle, oraz obawa, że zostanie odrzucony przez innych. Karierowicz daje się też łatwo wciągnąć w rywalizację z innymi, co staje się źródłem nieustannych napięć i konfliktów.

Górowanie nad innymi z odcieniem mściwości – oto kolejny rodzaj pychy. Człowiekowi nią dotkniętemu nie chodzi najpierw o własną karierę i podziw w oczach innych, ale raczej o wywyższenie się nad ludzi przez poniżanie ich. Ten typ pychy można ująć w zdaniu: „Jestem wielki, kiedy inni obok mnie stają się mali”. Osoby ulegające temu rodzajowi pychy umiejętnie wykorzystują najprostsze ludzkie sytuacje, by zademonstrować przewagę nad swoim otoczeniem. Codzienna rozmowa, wspólna praca, drobne nieporozumienia i konflikty – wszystko to może stać się miejscem poniżania innych. Osoby charakteryzujące się „potrzebą górowania nad innymi” łatwo też wykorzystują pełnione funkcje w celu zademonstrowania swojej wielkości i siły. Kierowanie zespołem, zarządzanie finansami, wydawanie poleceń, upominanie mogą łatwo przerodzić się wówczas w poniżanie podwładnych. Ludzie dążący do górowania nad innymi ciągle czują się zagrożeni. Łatwo dopatrują się też celowego upokorzenia ze strony innych i posądzają bliźnich o to, co sami robią.

O ile pierwsze dwa rodzaje pychy skierowane są „na zewnątrz”, „ku innym” czy raczej „przeciwko innym”, o tyle dwa kolejne – perfekcjonizm i hołdowanie manii wielkości – skierowane są „do wewnątrz”, „ku sobie” czy raczej „przeciwko sobie”. W perfekcjonizmie nie chodzi więc głównie o karierę lub sukces. Perfekcjonista nie szuka cudzego uznania i pochwał. Nie dąży też celowo do poniżania innych. Perfekcjonista pragnie przede wszystkim udowodnić samemu sobie własną nienaganność, poprawność, wielkość i doskonałość. Ten rodzaj pychy można ująć w zdaniu: „Jestem wielki, ponieważ wszystko robię doskonale”.

O ile w pierwszym i drugim rodzaju pychy stosunek do innych osób jest decydujący, to w trzecim rodzaju pychy decyduje odniesienie do siebie samego. Perfekcjonista sam siebie nieustannie przekonuje o swojej wielkości. Jezus często demaskował ten właśnie rodzaj pychy u faryzeuszy. Perfekcjonista, jak faryzeusz, połyka wielbłąda, a przecedza komara (por. Mt 23, 24). Jest bardzo dokładny w drobiazgach, zaniedbując jednocześnie podstawowe wartości i obowiązki. Musi wszystko robić według własnej recepty i własnego planu. Perfekcjoniści nierzadko są ludźmi upartymi i zamkniętymi w sobie.

Chcą sami decydować o tym, co jest doskonałe, a co nie. Jedna z ważnych cech perfekcjonizmu to ciągłe niezadowolenie z siebie.

O ile karierowicz i człowiek pogardzający innymi charakteryzują się agresją wobec innych, o tyle gniew perfekcjonisty skierowany jest przede wszystkim przeciwko sobie samemu. Wyraża się on w ciągłym niezadowoleniu z siebie. Najlepsze dzieło, najlepiej wykonana praca zostaną przez perfekcjonistę zakwestionowane, jeżeli znajdzie w nich choćby najmniejszą skazę. Perfekcjonista, nie umiejąc docenić siebie i swojej pracy, nie umie też docenić wysiłków i pracy bliźnich. Wieczne niezadowolenie z siebie nieustannie przerzuca na innych. Jeżeli perfekcjonista nie jest świadomy własnych reakcji, może ciągle „czepiać się innych”.

Czwarty, ostatni rodzaj pychy to mania wielkości. Jest to ten rodzaj pychy, który najmniej „kosztuje” wysiłku, ponieważ w dużym stopniu ogranicza się jedynie do działania własnej wyobraźni. Ten rodzaj pychy można by wyrazić zdaniem: „Ja i tak wiem, że jestem wielki”. Człowiek hołdujący manii wielkości nie dąży do kariery za wszelką cenę, nie wywyższa się nad innych, nie upokarza ludzi, nie trudzi się, by wszystko robić doskonale, a mimo to jest wewnętrznie przekonany o swojej wielkości. To nieracjonalne i pyszne przekonanie wyraża się przede wszystkim w skrywanych marzeniach i wysokim mniemaniu o sobie.

Może je zdemaskować tylko uważny obserwator. Ten rodzaj pychy jest szczególnie podatny na kompleksy niższości, które zawsze są jej „drugą stroną”. Im bardziej jesteśmy zakompleksiali, tym głębiej skrywamy nasze skłonności do wyniosłości i pychy. Wielkie kompleksy to cechy ludzi bardzo pysznych. Kiedy nasze kompleksy mocno nam doskwierają, należałoby je „zostawić w spokoju”, by zająć się postawą pychy, która je kreuje.

W obecnej modlitwie zadajmy sobie podstawowe pytanie: Jaka jest moja pycha? Zwykle posiadamy „mieszankę dwóch rodzajów” pychy, z pewną przewagą jednego z nich. Winniśmy być jednak uważni, by nie wmawiać sobie tego, co nie jest naszym problemem. I tu bowiem istnieje niebezpieczeństwo iluzji. Możemy bowiem w jakiś zewnętrzny sposób, „dla większej pokory”, usiłować doszukiwać się w sobie postaw i zachowań, których nie posiadamy. Taki sposób postępowania pogłębiałby jedynie w nas kompleksy niższości oraz chore poczucie winy. Naszą pychę poznajemy bardziej dzięki światłu łaski niż poprzez analizę naszych odczuć, postaw i zachowań. Prośmy, by sam Bóg odsłaniał przed nami to, co Mu przeszkadza w nas działać.

Prośmy o wewnętrzne poznanie, iż pycha to pierwszy i największy grzech, że jest ona źródłem wszystkich innych grzechów. Jeżeli nie potrafilibyśmy poznać naszej pychy, nie bylibyśmy też w stanie odczytać w prawdzie innych naszych grzechów.

Na zakończenie medytacji rozmawiajmy z Matką Najświętszą, pokorną Służebnicą. Prośmy Ją o łaskę otwarcia na miłość Boga. To dzięki doświadczeniu Jego miłości możemy zdemaskować naszą pychę. Rozmawiajmy także z Jezusem Nowonarodzonym, leżącym w żłóbku. On najpełniej objawia nam, jaką postawę winniśmy przyjąć przed Bogiem jako Ojcem. Jezus przed swoim Ojcem był zawsze tylko Dzieckiem, tylko Synem. I chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał (Hbr 5, 8). I my możemy nauczyć się posłuszeństwa Bogu i Jego woli jedynie przez cierpienie. Walka z własną pychą, rezygnacja z pogoni za własną wielkością mogą okazać się dla nas bolesne.

Rozmawiajmy także z Bogiem Ojcem. Dziękujmy Mu za dar Syna, który objawia nam Jego ojcowską miłość i prowadzi nas do Niego.

Fragment książki Uzdrowienie z poczucia krzywdy (Kraków 2012), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]