Naprawdę wystarczy jedno: poznanie Jezusa. Czy to pojmujemy? Pomocą jest odkrywanie duchowości ignacjańskiej, której istotę stanowi właśnie On – Jezus. Oto zbliżamy się do końca książki, pełnej rozważań i świadectw. Otwieraliśmy się na różne wymiary „Ćwiczeń duchowych” i duchowości, która jest ich owocem. Uważny czytelnik zauważył, iż autor, czyli ja, często powracał(em) do modlitwy imienia Jezus. I to nie przypadek. Ona bowiem – w swym całkowitym skupieniu na Jezusie – najpełniej wyraża drogę duchowości św. Ignacego. Zatem ostatnie rozważanie, poświęcone w całości tej modlitwie, może służyć jako podsumowanie całej książki pod hasłem: „Zająć się Ogniem”.

O poznaniu Jezusa wypowiedział się najgłębiej Apostoł, który poznał Go w olśnieniu, tajemniczym oślepieniu w drodze do Damaszku. Po latach Paweł dopowiedział, iż odtąd, przypomnijmy sobie: „…wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego”. Zastrzega się jednak Apostoł: „Nie [mówię], że już [to] osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa” (Flp 3,7 n.l2).

Mamy tu streszczone doświadczenie chrześcijaństwa. Najważniejsze już się dokonało, stając się początkiem i fundamentem drogi. Poznanie Jezusa Chrystusa zostało rozpoznane jako „najwyższa wartość”, a wszystko inne – podporządkowane najwyższej wartości – zaczyna się porządkować. Otwiera się droga, którą Paweł przyrównuje do biegu – ze spojrzeniem w całości zwróconym ku mecie, bez odwracania się do tyłu czy rozpraszania się tym, co z boku. Metą, ale i drogą do niej prowadzącą jest właśnie poznany Jezus – poznawany coraz bliżej. Apostoł używa znamiennego obrazu, właściwie gry słów: „pędzę, abym zdobył, bo sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa”. Ten obraz ukazuje, że droga zdobywania Jezusa jest owocem zdobycia przez Niego. Paweł pędzi, ale nie własną mocą, tylko pędzony – lepiej: unoszony przez Jezusa, którego zdobyczą stał się pod Damaszkiem. I dopiero na końcu drogi Apostoł otworzy się w pełni na zdobycz – samego Jezusa. Przeczuwa docelową jedność, gdy wyznaje, powtórzmy: „Żyję już nie ja, lecz Chrystus we mnie” (Ga 2,20).Wiemy, że poznanie w sensie biblijnym znaczy intymną bliskość, współżycie (1)… Dlatego najwyższa wartość poznania Chrystusa wyraża się w największej bliskości Boga z człowiekiem – objawionej w Jezusie, przez Niego zaś oferowanej wszystkim ludziom. Jak otworzyć się na Boży dar i związane z nim poznanie? Nowy Tes­tament udziela kolejnej wskazówki: By poznać osobiście Boga w Jezusie, który zdobywa mnie jako „Pan mój i Bóg mój” (por. J 20,28), potrzebny jest dar Ducha Świętego, jako że nikt „nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus»” (1 Kor 12,3). A zatem dać się opanować Jezusowi znaczy: przyjąć Ducha, który najgłębiej i najpełniej o Nim świadczy. Przenikający „wszystko, nawet głębokości Boga samego” (1 Kor 2,10), Duch Święty przenika także nasze wnętrze. Tu kryje się następna wskazówka, związana z modlitwą. Jest ona działaniem obecnego w nas Ducha. Sami – zgodnie ze słowami Pawła – „nie umiemy się modlić tak, jak trzeba”. W tej sytuacji pociesza przypomnienie, że „sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami. Ten zaś, który przenika serca, zna dążenie(2) Ducha” (Rz 8,26n), wie, że dochodzi w Nim do głosu – jak w Jezusie – dziecięce poddanie się Ojcu, w którym i my „możemy wołać: «Abba, Ojcze!»” (Rz 8,15).

Tak odsłania się sens modlitwy jako drogi poznania Jezusa Chrystusa: jest ona ciągłym otwieraniem się – siebie – na działają­cego w nas Ducha, który prowadzi do wnętrza Boga – w jedności z Synem i Ojcem. Owszem, liczy się nasze działanie, ale niejako wsłuchane, włączone w działanie Bożego Ducha. Możemy powiedzieć obrazowo, że zająć się taką modlitwą znaczy: zająć się Ogniem. A szczególną postacią modlitwy, dzięki której suche drewno naszej ułomności może zająć się Boskim ogniem i rozżarzyć w płomieniu Bosko-ludzkiej miłości, jest modlitwa imienia Jezus.

Poznanie przez Imię

Wcielenie Boga w Jezusie jest uwieńczeniem i dopełnieniem Objawienia Starego Testamentu. Dlatego zbliżenie do modlitwy imienia Jezus wymaga, by zatrzymać się wcześniej – w miejscu, gdzie Bóg objawił po raz pierwszy – Imię. Mojżesz ujrzał zrazu na pustyni zadziwiający fenomen: „jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego”. Zatem „powiedział do siebie: «Podejdę, żeby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?» Gdy zaś Pan ujrzał, że Mojżesz podchodził, żeby się przyjrzeć, zawołał Bóg do niego ze środka krzewu: «Mojżeszu, Mojżeszu!» On zaś odpowiedział: «Oto jestem.» Rzekł mu Bóg: «Nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą». Powiedział jeszcze Pan: «Jestem Bogiem Ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba»” (Wj 3,2-6).

Taki był początek – objawienie świętości ziemi w ognistym krzewie, jednocześnie przypomnienie, że Objawiający się jest Bogiem ojców. Ale gdy Mojżesz usłyszał dalej o swej misji wobec Izraelitów, uznał, że wie jeszcze za mało. Pyta, co winien odpowiedzieć, gdy zostanie zapytany o imię Boga, który go posłał. Znamy słowa Bożej odpowiedzi: „«JESTEM, KTÓRY JESTEM». Tak powiesz Izraelitom: «JESTEM, Bóg ojców waszych, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba posłał mnie do was. To jest imię moje na wieki»” (Wj 3,14n). Tajemnicza odpowiedź! Skoro Izraelitom nie wystarczyło, że objawiający się jest Bogiem ojców, i chcą wiedzieć więcej, muszą usłyszeć jakby mniej – że objawiający się JEST. Kim jest? Tym, któ¬ry jest. Słowo mówiące mniej objawia paradoksalnie więcej. Imię JEST i JESTEM wyraża osobowe bycie w takiej pełni, że wszystko się w niej zawiera. Mówiący JESTEM nie tylko jest Bogiem patriarchów – z przeszłości. JEST – nie przestaje się objawiać – w każdej chwili, która przychodzi – w przyszłości, przybliżającej się i realizu¬jącej dzięki Jego przychodzeniu. Imię kryje zatem tajemnicę – istnienia w pełni, objawianej w czasie stopniowo aż do „pełni czasu”. Dalsze dzieje odkryją wyraźniej, Kim jest Ten, który jest – kiedy w pełni czasu „zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty… zesłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze!»” (Ga 4,4.6).

Jam jest… Jestem… Imię znane ze Starego Testamentu pojawia się w Nowym – w ustach Syna, zwłaszcza w Ewangelii Jego umiłowanego ucznia. Często słyszymy dopowiedzenia: Jam jest – chlebem życia, światłością świata, zmartwychwstaniem, drogą, prawdą, życiem(3)… Gdy jednak określenie zjawia się w najczystszej postaci, w samym „Ja jestem” Jezusa, wtedy najwyraźniej objawia się Jego Boska moc – w kroczeniu po wodzie (J 6,19n) czy w pojmaniu Go (J 18,5n). W tym ostatnim wypadku, gdy Jezus osobiście wyszedł naprzeciw i zapytał swych przeciwników, kogo szukają, w odpowiedzi na ich słowa: „Jezusa z Nazaretu”, rzekł: „Ja jestem”. Ewangelista wspomina: „Skoro więc rzekł do nich: «Ja jestem», cofnęli się i upadli na ziemię”. Tutaj – po raz ostatni przed męką – Jezus objawia swoje bóstwo, później ukryte, by zajaśnieć z mocą w Zmartwychwstaniu. Tajemnicze wydarzenie przypomina wcześniejsze Przemienienie, w którym promieniowanie bóstwa stało się „momentalnie” tak uderzające. Przychodzi także na myśl objawienie w krzewie przemienionym przez ogień – tajemniczy znak Boskiego „Ja jestem”, przenikającego i uświęcającego ziemską rzeczywistość, a zarazem zapowiedź przyszłego, pełniejszego złączenia bóstwa z człowieczeństwem, które się dokonało w Jezusie.

Tak objawia się nie tylko Jezus jako Syn Boży, lecz i Ojciec, o którym Jego Jednorodzony mógł powiedzieć uczniom: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”… Właśnie „Ja jestem” Syna rzuca nowe światło na „Ja jestem” Boga, w którym odsłania się nie pojedynczy „podmiot”, ale tajemnicza jedność Osobowej wspólnoty. Dla żydów tajemnica Boskiego imienia pozostawała w ukryciu, pielęgnowanym przez odmowę posługiwania się nim i wymawiania go.

Wiedzieli, że poznanie Imienia umożliwia bliską relację z Osobą, dlatego z lęku przed zbyt wielką bliskością Boga zatrzymywali się na progu tajemnicy. Przy całym nabożeństwie do tajemnicy Tego, który jest, zatrzymano jakby to JEST w określonej formie, formule; jak gdyby objawione Imię mogło zdefiniować (ograniczyć!) już ostatecznie Boską istotę. Zabrakło otwarcia się na przyszłość, przychodzenie Boga w ludzkim czasie. Dumni ze swego pochodzenia synowie Abrahama nie rozpoznali „czasu nawiedzenia swego” w Jezusie. Owszem, umieli rozpoznać Jego „roszczenie”, gdy bowiem usłyszeli od Niego: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham stał się, Ja jestem”, wtedy „porwali… kamienie, aby je rzucić na Niego” (J 8, 58n). Wydało się to bluźnierstwem, o które później wyraźnie Go oskarżyli: „że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga” (J 10,33). Nie rozpoznali, że sami bluźnili – skazując Boga na śmierć… Nie wiedzieli, co czynią – nie wytrzymali Bożej bliskości, przekraczającej wszelkie pojęcie.

Dla nas jako chrześcijan imię Boga przyjęło nową postać, i to niejedną… Jego JEST czy JESTEM pozostaje aktualne, dopełniając się dzięki Jezusowi. Gdy modlił się On przed męką: „Ojcze, …objawiłem imię Twoje ludziom” (J 17,1.6), nie miał na myśli tylko imienia Ojca, znanego przecież i stosowanego do Boga wcześniej. Nowe objawienie Imienia wiązało się w sposób istotny z Jezusem jako Synem i świadczącym o Nim – Duchem Świętym. Wiele jest przeto postaci Imienia. Dla chrześcijan jednak – odróżnionych od innych przez wiarę w Chrystusa Jezusa – właśnie Jego imię stało się szczególnie bliskie, znaczące. Tym imieniem nie jest „Chrystus”, oznaczający tytuł i sam z siebie nie różniący chrześcijan od żydów. Odróżnia nas wiara, że Chrystus oczekiwany od wieków objawił się w Jezusie z Nazaretu. Wyznając z pomocą Ducha Świętego, że to Jezus jest Panem, chrześcijanie mogli doświadczyć Jego mocy i świadczyć o niej przez cuda, dokonane „w Jego imię”. W tym Duchu, po cudownym uzdrowieniu człowieka chromego od urodzenia, Piotr uroczyście zaświadczył przed Sanhedrynem: „niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka – którego ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych – że przez Niego ten człowiek stanął przed wami zdrowy. … I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,10.12).

Tak, imię Jezus objawia tajemnicę Jego osoby. Wymownie wyraża to nowy Katechizm Kościoła, który wspominając o rozmaitych tytułach, odnoszących się do Jezusa Chrystusa, dodaje: „Jednak imieniem, które zawiera wszystko, jest właśnie imię, które Syn Boży otrzymuje w swoim Wcieleniu: JEZUS. Ludzkie wargi nie są w stanie wypowiedzieć Boskiego Imienia, ale Słowo Boże, przyjmując nasze człowieczeństwo, powierza je nam i możemy Go wzywać: «Jezus», «JHWH zbawia»” (KKK 2666). W tym miejscu, zanim przytoczymy dalsze słowa, zauważmy przejście, wskazane w Kate­chizmie między dawnym imieniem w jego pierwotnej postaci JHWH a danym w tajemnicy Wcielenia imieniem Jezus. Imię Syna Maryi, zwiastowane „z góry” przez anioła, nie było nowe. Nosiły je w Starym Testamencie także wybitne postaci, które znamy pod imieniem Jozuego, następcy Mojżesza, czy Jezusa, syna Syracha, autora księgi znanej pod tym ostatnim imieniem (por. Syr 50,27). A zatem imię Jezusa z Nazaretu nie miało za Jego życia nic uderzają­cego, jak gdyby nie pamiętano, że kryje się w nim nie tylko imię JHWH, ale i zbawienie. Gorszyło nie imię, które nosił Jezus, ale to, że objawił On ukrytą w nim tajemnicę, mówiąc o sobie: Jam jest… I właśnie w jedności z Jego objawieniem imię Jezus odsłoniło się w nowym świetle, stając się wyróżnioną drogą poznania Jego osoby – przez modlitwę.

Modlitwa Imienia Jezus

Powróćmy do Katechizmu, który tak oto streszcza wspomnianą tajemnicę: „Imię Jezus obejmuje wszystko: Boga i człowieka oraz całą ekonomię stworzenia i zbawienia. Modlić się, mówiąc «Jezus», oznacza wzywać Go, wołać do Niego w nas. Tylko Jego imię zawiera Obecność, którą oznacza. Jezus jest Zmartwychwstałym i ktokolwiek wzywa Jego Imienia, przyjmuje Syna Bożego, który go umiłował i siebie samego wydał za niego” (KKK 2666). Zauważmy znowu, że te słowa przynoszą najgłębsze uzasadnienie modlitwy imienia Jezus, i to w najprostszej postaci – powtarzania samego imienia. Dopiero na tym tle Katechizm wspomina inne formy, rozwijające najprostszą modlitwę: „To bardzo proste wezwanie wiary zostało rozwinięte w tradycji modlitwy w różnych formach na Wschodzie i na Zachodzie. Najczęstszym sformułowaniem, przekazanym przez mnichów z Synaju, z Syrii, z góry Athos jest wezwanie: «Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nad nami grzesznymi!» Łączy ono hymn chrystologiczny z Flp 2, 6-11 z błaganiem celnika i żebraków o przejrzenie. Przez to wezwanie serce współodczuwa nędzę ludzi i miłosierdzie ich Zbawiciela” (KKK 2667).

Katechizm nie poświęca więcej uwagi dziejom tej modlitwy, która w naszych czasach została upowszechniona w przytoczonej formie (z odniesieniem do pojedynczej osoby: „zmiłuj się nade mną grzesznym”) zwłaszcza przez anonimowe, spisane w języku rosyjskim „Opowieści pielgrzyma” (4). Wszystkie tradycyjne postacie tej modlitwy są przedstawione w Katechizmie jako rozwinięcie wzywania samego imienia JEZUS. Ono jedno wystarcza, skoro w Nim jest wszystko. W podobnym duchu Katechizm ukazuje dalej: „Wezwanie świętego imienia Jezus jest najprostszą drogą nieustannej modlitwy. Często powtarzane z pokorą przez skupione serce, nie rozprasza się w «wielomówstwie» (Mt 6, 7), lecz «zatrzymuje słowo i wydaje owoc przez swą wytrwałość» (por. Łk 8,15). Jest możliwe «w każdym czasie», ponieważ nie jest ono czynnością obok jakiejś innej, ale czynnością jedyną, mianowicie miłowaniem Boga, który ożywia i przemienia wszelkie działanie w Chrystusie Jezusie” (KKK 2668)

Do powyższych racji, przemawiających za najprostszą postacią modlitwy imienia Jezus, można dołączyć inne jeszcze. Wprawdzie nie brakuje nadal autorów, którzy preferują wersję rozbudowaną. Swoją polemikę z prostym wymawianiem Imienia łączą oni z obawami przed tym, co nazywają wschodnimi „technikami” czy „praktykami duchowymi”(5); można więc odnieść wrażenie, że boją się skojarzenia wymawianego Imienia z „mantrą”(6). Jednak właśnie najprostsza forma modlitwy imienia Jezus pozwala pojąć jej specyficzny sens chrześcijański. Liczy się najpierw skupienie modlitwy na Jezusie, skoro: „Jedynie Chrystus jest drogą modlitwy chrześcijańskiej” (KKK 2664). W Jego imieniu zawiera się prawda o Bogu, który JEST – zbawiający – w sposób, odsłaniający się konkretnie w jedności z osobą Zbawiciela. Dlatego wzywając imienia JEZUS, otwieramy się na Jego zbawienie, bez potrzeby dodatkowego zapewniania, że potrzebujemy Jego zmiłowania… Skupiam się w całości na Nim i Jego zbawczym działaniu, przez które mnie zdobył. Jak Apostoł, nie patrzę za siebie czy w siebie, przypominając sobie własną grzeszność, ale jako zdobyty przez Jezusa kieruję się w całości ku Niemu. Wymawiając Jego imię – trwam w Nim i jestem w drodze – w samym Jezusie.

Modlitewne wytrwanie w imieniu Jezus jest zarazem najpełniej modlitwą „w Jego imię”. W Ewangelii Chrystus nie wzywa nas, byśmy się modlili do Niego. W centrum Jego życia i nauczania był Ojciec. I dlatego w odpowiedzi na prośbę uczniów, aby nauczył ich modlić się, powierzył im i nam modlitwę zaczynającą się od słów: „Ojcze, niech się święci Twoje imię”(7)… Tak On sam rozpoczynał swoją modlitwę, która w tym jednym się streszczała: ,Abba, Ojcze” (Mk 14,36). Nie wyklucza to konkretnych próśb, o czym świadczy zarówno modlitwa samego Jezusa, jak i Jego zachęta, byśmy wszystkie nasze sprawy powierzali Bogu. Jednak istotne są dwie dodatkowe wskazówki. Pierwsza wskazuje właśnie sens prośby do Ojca w imię Jezusa: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna” (J 16,23n). Znamienne słowa! Najpierw oznaczają, że wszelki dar Ojca przychodzi do nas w imię Jezusa, czyli dzięki Jego pośrednictwu. Dalej przeto, by skutecznie się otworzyć na Boże dary, mamy włączyć Jezusa do, naszych próśb – od początku. Czynimy to, gdy modlimy się „w imię Jezusa” tak bardzo, że cała nasza modlitwa sprowadza się do wymawiania imienia Jezus. Nie musimy wtedy „dodatkowo” zwracać się do Ojca. Gdy bowiem powtarzamy JEZUS, włączamy się w Jego relację z Ojcem, z którym Jednorodzony Syn jest najgłębiej zjednoczony.

Dopełnia się to w świetle drugiej wskazówki o modlitwie, jaką mamy kierować do Ojca. Gdy Jezus powierzył uczniom słowa Modlitwy Pańskiej z jej konkretnymi prośbami, wtedy wskazał jeszcze jedną, która będzie z pewnością wysłuchana. Posłużył się najpierw obrazem rodziców, nie odmawiających dzieciom istotnych rzeczy, dodał: „Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11,13). Właśnie Duch Święty – noszący również imię Obietnicy – Daru Ojca(8) – nie tylko będzie nam dany, ale jest obecny w ukryciu w samej prośbie do Ojca o Jego Dar. Odsłania się tu pełniejszy sens przytoczonych słów Apostoła o Duchu Świętym, który wspomaga i naszą modlitwę: jeśli czyni to, gdy nie wiemy, jak się modlić, tym bardziej umacnia nas, gdy wyraźnie się na Niego otwieramy. Skoro wiemy, że w ukryciu – w głębi naszego serca – Duch Święty pobudza nas do synowskiej modlitwy: „Abba, Ojcze”, możemy świadomie włączyć się w tę modlitwę. Czy jednak wystarczy powtarzanie imienia Ojca – streszczające Modlitwę Pańską, jednoczące z Synem i Duchem Świętym? Oto co przypomina Katechizm: nasza modlitwa „ma dostęp do Ojca tylko wtedy, gdy modlimy się «w imię» Jezusa” (KKK 2664). I czy nie dokonuje się to najpełniej, gdy właśnie w Jego imieniu szukamy oparcia dla naszej modlitwy?

Pojmujemy w ten sposób istotnie chrześcijański, trynitarny sens modlitwy imienia Jezus. Trwanie przy Nim w Jego imieniu nie jest właściwie wzywaniem Go, ani zwracaniem się do Niego; jest raczej stwierdzaniem Jego obecności – że jest w nas i przy nas: JEZUS. On sam – zjednoczony z Ojcem w Duchu Świętym – włącza nas i prowadzi do pełni wspólnoty z Bogiem. Odsłania się jeszcze raz jedność drogi z celem – coraz pełniejsza w nas obecność Jezusa, by – zgodnie ze wskazaniem Chrzciciela – On wzrastał, a ja się umniejszał (J 3,30), aż po końcowe, pełne życie w Nim. A wtedy, zdobyty przez Niego bez reszty, znajdę w Nim samym ostateczną zdobycz – „najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego”.

Bliskość ognia

W Ewangelii umiłowanego ucznia, gdzie znajdują się słowa o modlitwie „w imię” Jezusa, znajdujemy również obraz modlitwy Jego imienia. To nie przypadek, że spotykamy go pośród wypowiedzi, w których Jezus objawia się słowami: „Ja jestem”… Ostatni, siódmy obraz, niejako podsumowujący wcześniejsze dopowiedzenia, wskazuje: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym” (J 15,1 nn)… Jako Ten, który w poprzednim obrazie rzekł o sobie, że jest „drogą, prawdą i życiem”, Jezus opisuje teraz, jak to się dokonuje: tak, że trwamy w Nim – winnym krzewie – jak latorośle. Skoro prawdą jest On, to trwając w Nim jako prawdziwym winnym krzewie jesteśmy na dobrej drodze, czerpiąc od Niego życie. Istotne jest zatem trwanie w Jezusie. Jego znakiem są najpełniej owoce, które dzięki jedności z Nim przynosimy. Jednak aby świadczyć o Nim owocami, trzeba doświadczyć oczyszczenia. Jest ono działaniem Ojca, który w obrazie Jezusa występuje jako pracujący przy winnym krzewie. Syn mówi o swym Ojcu: „Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy”. Nie wystarczy trwać, ale trzeba wytrwać w Jezusie właśnie w oczyszczeniu, które wiąże się z cierpieniem – działaniem w nas Ognia – samego Boga. Dlatego Jezus usilnie prosi: „Wytrwajcie we Mnie, a Ja w was” (15,4).

Ostatnie słowa są zagadkowe, jakby niepełne, dlatego bywają zazwyczaj uzupełniane: „Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was”… Ale to wydaje się znaczyć, że dopiero wtedy, gdy my wytrwamy, także Jezus będzie w nas trwał – jak gdyby nasze wytrwanie w Jezusie było warunkiem Jego trwania w nas. A tymczasem Ewangelia jako Dobra Nowina poświadcza, że jest odwrotnie: Jesteśmy zdolni trwać i wytrwać w Jezusie tylko dlatego, że On trwa w nas. Dobitnie wyraża to List umiłowanego ucznia, który streszcza Ewangelię w zdaniu: „Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim”, a dalej, aby nie było wątpliwości, dodaje: „My miłujemy, ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1J 4,16.19). Innymi słowy, nasze trwanie w Chrystusie i Jego miłości wskazuje, że On trwa w nas, aż do końca miłując i nie ustając w przyciąganiu nas – także (zwłaszcza!) wtedy, gdy próbujemy się od Niego odciąć. Obecna w Jego słowie prawda dopełnia się: „Wytrwajcie we Mnie – a przekonacie się, że Ja trwam w was i że to jest fundamentem waszego trwania i wytrwania”, ponieważ – uzupełnia Jezus – „beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5).

To jeszcze nie wszystko, co zawiera się w obrazie naszego trwania w Jezusie. Na czym polega oczyszczenie, które jako cierpienie stanowi próbę, wymagającą wytrwania? Wiąże się to, jak wspomnieliśmy, z działaniem Ognia – samego Boga. Jezus obrazowo tak o tym mówi: „Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie” (15,6), Nie musimy tu myśleć o wycięciu całej latorośli(9). Nasze oczyszczenie nie staje się konieczne dlatego, że choć trwamy w Chrystusie, to jednak nie całkowicie, jak gdyby nasza latorośl obciążona była suchymi, bezowocnymi gałązkami. Właśnie one wymagają odcięcia i spalenia. Jeżeli tym, który pracuje przy latorośli, jest Ojciec, to również ogień pochodzi od Niego. Tym oczyszczającym ogniem Bożej miłości jest Duch Święty, jak ukazują biblijne obrazy – najpierw zapowiadające chrzest „Duchem Świętym i ogniem”(10), a potem ukazujące spełnienie, zwłaszcza w oszałamiającym zesłaniu Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy. Boski ogień otwiera III Bożą miłość, ale zanim w pełni ją przyjmiemy, musimy być gotowi przejść przez oczyszczenie, trwające właściwie przez całe życie – aż nasze ziemskie trwanie w Chrystusie zakończy się całkowitym wy­trwaniem w Jego miłości.

Cała reszta z obrazu winnego krzewu i latorośli rozświetla jeszcze bardziej sens trwania w Jezusie, naświetlając także praktykę modlitwy Jego imienia. W szczególności Chrystus wskazuje owoce trwania w Nim i mówi, że właśnie na to wybrał uczniów: „by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje” (15,16). To poświadcza jedność – modlitwy „w imię” Jezusa i trwania w Jego imieniu. Jednak od strony praktycznej istotne są wskazówki dotyczące oczyszczenia, gdyż ono właśnie jest najtrudniejszym doświadczeniem i próbą na drodze wytrwania do końca. Nie wchodząc w specyficzne trudności, związane z praktyką tej modlitwy(11), zauważmy: przejście przez oczyszczający ogień Bożej miłości to jakby przejście przez „czyściec”, nieuchronny na drodze do nieba, do pełnej jedności z Bogiem. O nieuchronności tego doświadczenia świadczą mistycy i święci – ludzie, którzy przeszli czyściec już na ziemi i dlatego mogli się znaleźć w niebie – umierając. A co nas czeka? W gruncie rzeczy – to samo! Dobrze wyrażają to słowa Jezusa, przekazane w apokryficznej Ewangelii Tomasza: „Kto jest blisko mnie, blisko jest ognia, a kto jest daleko ode mnie, daleko jest od królestwa”(12). Bliskość Ognia w Jezusie wskazuje na Ducha Świętego, który Go wypełniał za życia, by po śmierci dopełnić Jego dzieło. Dopełnienie dokonuje się przez to, że Duch – zgodnie z obietnicą Jezusa – prowadzi nas „do całej prawdy” (J 16,13), to znaczy: do „całego Jezusa”, bo przecież On jest prawdą. Właśnie Duch umożliwia nam pełne poznanie Jezusa – nie tyle w Jego historycznej postaci, która przeminęła, ile w Jego tajemniczej aktualnej rzeczywistości, pełnej dynamizmu, skoro w Kościele kształtuje się i wzrasta Ciało Chrystusa. To nas prowadzi do refleksji nad aktualną postacią poznania Jezusa Chrystusa.

„Pan jest Duchem…”

Przypomnijmy: nikt „nie może powiedzieć bez pomocy Ducha Świętego: «Panem jest Jezus»”. Wypowiedź Apostoła nie jest odosobniona, wskazuje fundament jego osobistego poznania Chrystusa. Przełom, jakiego doświadczył on u bram Damaszku, wiązał się z oczyszczeniem uprzednich wyobrażeń o Jezusie Chrystusie. Wydawało mu się wcześniej, że zna dostatecznie z jednej strony żydowską wizję Chrystusa, z drugiej strony Jezusa, by to wystarczyło do prześladowania chrześcijan – wyznających nie tylko, że Jezus jest Chrystusem, ale i Panem, Synem Ojca. Tymczasem okazało się, że poznanie Szawła było błędne. Nowe poznanie przyszło przez oczyszczenie – w świetle palącym jak ogień – i znaczyło gruntowną przemianę, radykalną jak śmierć. Odnowiony w tym doświadczeniu Paweł przejrzał – odrzekł się „starego człowieka”, żyjącego i poznającego „według ciała”. Gdy później mówił o swym nowym poznaniu, przyznawał: „a jeśli nawet według ciała poznaliśmy Chrystusa, to już więcej nie znamy Go w ten sposób. Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5,16n). I wspominając o żydach oraz ich trwającym dalej błędzie, dodawał: „aż po dzień dzisiejszy, gdy czytają Mojżesza, zasłona spoczywa na ich sercach. A kiedy ktoś zwraca się do Pana, zasłona opada. Pan zaś jest Duchem…” (2 Kor 3,15-17a).

Urwaliśmy wypowiedź Apostoła, bo jego stwierdzenie zaiste zaskakuje. Nowe poznanie Chrystusa jest możliwe jedynie w Duchu Świętym dlatego, że świadczy o nowej rzeczywistości samego Jezusa po przejściu przez śmierć. Odtąd – od Zmartwychwstania – nie można oglądać Go cieleśnie tak, jak w Jego ziemskim życiu. Cielesność Zmartwychwstałego jest innego rodzaju, do tego stopnia, że Paweł może śmiało powiedzieć: On „jest Duchem”! Oczywiście, właściwe pojmowanie tej wypowiedzi wymaga uwolnienia się od niewłaściwych wyobrażeń o nowej, zmartwychwstałej cielesności. Paweł opiera się na własnym doświadczeniu spod Damaszku. W swoim osobistym świadectwie, przekazanym w Listach, opisuje to zdarzenie jako zjawienie się Zmartwychwstałego (1 Kor 15, 8), wskazując zarazem wewnętrzny charakter owego zjawienia, w którym spodobało się Ojcu „objawić Syna swego we mnie” (Ga 1,16). Nie było to „widzenie” jakiejś określonej postaci, jednej z wielu, jakie Zmartwychwstały przybierał, aby się ukazać uczniom. Pawłowi było dane doświadczenie światłości, która dla ziemskich oczu była nie do zniesienia – „widzieć” ją, znaczyło „nic” nie widzieć, oślepnąć (Dz 9,8). Ale już Augustyn zauważył: „Gdy św. Paweł nic nie widział, widział Boga”(13). Możemy dodać: Gdy nic nie widział oczyma cielesnymi, widział Zmartwychwstałego w Jego nowej, niewidzialnej cielesności. Dlatego mógł przyjąć w końcu, że nowa cielesność zmartwychwstania daje się pojąć jedynie w Duchu jako „ciało duchowe” (1 Kor 15,44).

Nie znaczy to, że duchowa rzeczywistość zmartwychwstałego Pana pozostaje całkiem niewidzialna. Z jednej strony może przyjmować określone postacie przez działanie na zmysły wizjonerów, choć samo znikanie tych postaci wskazuje, że nieprzemijające widzenie duchowej cielesności będzie możliwe dopiero wówczas, gdy w przemienionej rzeczywistości dopełni się również nasza cielesność(14). A z drugiej strony doświadczenie Zmartwychwstałego pod Damaszkiem oznacza, że można Go rzeczywiście zobaczyć w Jego Ciele – Kościele. Słowa, które towarzyszyły tajemniczemu widzeniu: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” (Dz 9,4), ukazywały wszakże: prześladowanie wyznawców Jezusa jest prześladowaniem Jego samego. To znaczy: kto widzi chrześcijan jako członki Ciała Chrystusa, ten widzi samego Zmartwychwstałego, choć i to widzenie wymaga wiary, światła Ducha Świętego. Dlatego po słowach: „Pan jest Duchem”, ukazujących niewidzialny, duchowy charakter obecnej Jego rzeczywistości, Paweł może wspomnieć o widzeniu: „My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu” (2 Kor 3,18). Widzenie tego rodzaju zostało porównane przez Apostoła do widzenia Mojżesza, którego twarz jaśniała, gdy powracał ze spotkania z Tym, który JEST (por. 2 Kor 3,7). Ale także Mojżesz oglądał Go w sposób tajemniczy: „Przez wiarę… jakby widział Niewidzialnego” (Hbr 11,27). Nasze widzenie jest obecnie podobne. Gdy oglądamy „jasność Pańską jakby w zwier­ciadle”, widzimy „niejasno”, tylko „po części”. Dopiero w przyszłości „poznam tak, jak i zostałem poznany” (1 Kor 13,12) – bo wtedy zdobędę Jezusa tak całkowicie, jak On mnie zdobył…

Ostatnie słowa przypominają znów o modlitwie imienia Jezus. Jest ona przecież otwieraniem się na Jezusa, który już mnie zdobył, właśnie dzięki trwaniu w Jego imieniu to zdobycie przez Niego pogłębia się, bym i ja zdobył Go w całości. Wzrastanie w Jego poznaniu znaczy rosnącą bliskość, coraz większe współ-życie, w którym nie tylko coraz jaśniej Go poznajemy, ale sami „coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu”. Dokonuje się to, jak Apostoł przypomina, „za sprawą Ducha Pańskiego”, gdyż obraz Jezusa, do którego się upodabniamy, pozostaje niewidzialny, duchowy. Dlatego Paweł wiąże nasze upodabnianie się do Pana ze stwierdzeniem, że jest On Duchem. Innymi słowy, nie mamy się upodabniać do Jezusa według naszych wyobrażeń o Nim, ale On sam w swoim Duchu ma tego dokonać, od nas oczekując jedynie, że w Nim trwamy. Wprawdzie na początku naszej drogi różne wyobrażenia o Jezusie, zwłaszcza gdy są oparte na Ewangelii, pomagają zbliżyć się do Niego. Jednak w dalszej drodze liczy się nie to, jak sobie wyobrażamy Jezusa historycznego, ale jak upodabniamy się do Niego jako żyjącego teraz, a zatem zmartwychwstałego, który przestał się zjawiać w przemijających wizjach swej duchowej cielesności, bo pragnie się wcielać w naszym życiu – w nas jako członkach swego Ciała. Drogą staje się modlitwa – trwająca nie przy wyobrażeniach o Jezusie, choćby najbardziej pobożnych, ale przy Jego imieniu. W Nim zawiera się cała niewyobrażalna, przebogata rzeczywistość Pana, który jest Duchem.

Dopełnienie Wcielenia

Duchowy charakter nowej rzeczywistości Zmartwychwstałego i Jego cielesności nie znosi Wcielenia, aleje wypełnia. Wcielony Bóg to nie tylko Jezus Chrystus, pojedyncza Osoba, skoro żyje nadal Jego Ciało – Kościół. Wcielenie dopełnia się w Ciele Chrystusa – w Kościele, by przezeń objąć i całe stworzenie. Rozważmy dokładniej ten wymiar poznania Jezusa w jedności z modlitwą Jego imienia.

Skupialiśmy się dotąd na poznaniu Jezusa, który żyje obecnie – zasadniczo niewidzialny jako przebywający w „niebie” z Duchem Świętym w Ojcu, jednak w tymże Duchu dający się widzieć także na ziemi, w Kościele. Współczesne trudności co do poznania Chrystusa wiążą się właśnie z Jego współczesnością – w Ciele, które stanowi Kościół. Wydaje się, jakoby łatwiej było poznać Jezusa kiedyś, w takiej postaci, jaką spotykamy w Ewangeliach – w Jego cielesności sprzed 2000 lat – aniżeli później w ciele Kościoła. Dlatego popularyzuje się hasło: Jezus tak, Kościół nie! Mamy tu jakby przeciwieństwo postawy Szawła: jak on walczył z Kościołem przeciw Jezusowi, tak dzisiaj zwalcza się Kościół w imię Jezusa. Jednak obie postawy nie są przeciwne, ale zbieżne. Także dzisiejszy przeciwnik Kościoła mógłby posłyszeć z ust Jezusa: Dlaczego Mnie prześladujesz? Ale Bóg się nie powtarza. Wystarczy „raz na zawsze” to, co przekazał przez Pawła: nie da się oddzielić Jezusa od Kościoła. Kto poznaje Chrystusa tak, że Go przeciwstawia Kościołowi, ten poznaje nie w Duchu, ale „według ciała”, podobnie jak Szaweł przed nawróceniem. I dopiero przemiana, prowadząca do nowego poznania, pozwala nie gorszyć się cielesnym wymiarem Kościoła i dostrzec w nim Ciało Jezusa.

Nie wystarcza zatrzymanie się przy Jezusie poznanym na pod­stawie Ewangelii. Wiadomo, że już ewangeliczne świadectwo zrodziło się w Kościele – jako spojrzenie na Jezusa w świetle wiary – dzięki pomocy Ducha Świętego, działającego z mocą począwszy od Zmartwychwstania. Świadectwo przekazane przez uczniów, pierwszych wierzących, ułatwia nam obecnie przybliżenie się do Jezusa. Wprawdzie możemy sobie wyobrażać, że gdyby nam było dane żyć w czasach działalności Jezusa w Palestynie, wtedy jako Jego współcześni moglibyśmy Go poznać pełniej, całkiem bezpośrednio, na pewno byśmy w Niego uwierzyli. Jednak to tylko wyobrażenie, bo nie wiemy, jaka byłaby naprawdę nasza reakcja na spotkanie z rabbim z Nazaretu, tak odmiennym od obowiązujących wyobrażeń. Może by nas gorszyła Jego cielesność, zwyczajność, tak trudna do przyjęcia dla znających Go „jakoś” mieszkańców Nazaretu czy wielu innych Jego współczesnych… Istnieje związek między zgorszeniem cielesnością Jezusa przed 2000 laty a gorszeniem się w obliczu Jego Ciała – Kościoła. Związek nie znaczy tożsamości, gdyż o Jezusie wierzymy, że był bezgrzeszny, natomiast Jego Kościół – święty jako Ciało Chrystusa – składa się z członków, ulegających grzeszności. Jednak i współcześni Jezusa nie przyjmowali Jego bezgrzeszności, więcej, uważali Go za bluźniercę, który za swój grzech słusznie zasłużył na krzyż. A zatem, jak wtedy mogło się wydawać, że grzesz­ność unicestwiła ciało ziemskiego Jezusa, tak i dzisiaj: o wiele bardziej widoczna grzeszność członków Kościoła wydaje się przybliżać jego koniec. I co pomoże w tej sytuacji zatrzymanie się przy historycznym Jezusie, który skończył na krzyżu?

Pomoc istnieje mimo wszystko… Zatrzymanie się przy Jezusie tych ludzi, których Kościół w swej konkretnej postaci odrzuca gorszy, może być istotnie wyjściem. Bo Jezus nie ogranicza się do Kościoła, który widzimy, lecz Jego działanie – w jedności z Duchem Świętym – rozciąga się dalej i głębiej. Owszem, zadaniem Kościoła jest prowadzić ludzi do Jezusa, jednak u podstawy tego prowadzenia jest znowu działanie Jezusa w Duchu Świętym – i dlatego bardziej fundamentalne jest stwierdzenie, że to Jezus prowadzi do Kościoła. Mamy tu analogiczną sytuację, jak w relacji między Jezusem a Maryją, personifikacją Kościoła. Z jednej strony znana jest formuła: per Mariam ad Jesum (przez Maryję do Jezusa), popularna w pobożności maryjnej i stosowana jako argument, że nabożeństwo do Maryi jest drogą do Jezusa. Z drugiej strony mówi się: per Jesum ad Mariam (przez Jezusa do Maryi). Gdy pewnego razu księża dyskutowali w obecności arcybiskupa Wojtyły, która z formuł jest słuszniejsza, on włączył się do dyskusji ze stanowczym stwierdzeniem: „Oczywiście, że bardziej prawidłowa jest formuła per Jesum ad Mariam, bowiem trzeba najpierw uwierzyć w Jezusa jako Syna Bożego, cała zaś godność Maryi płynie stąd, że jest Jego Matką”(15). Co do analogicznej formuły per Jesum ad Ecclesiam (przez Jezusa do Kościoła), możemy pójść dalej. Kto zatrzymał się przy postaci Jezusa znanej z Ewangelii, ten w gruncie rzeczy – choćby jeszcze tego nie przyjmował – otwiera się na Chrystusa, prowadzącego do Kościoła. Wystarczy, że to zatrzymanie się przy Jezusie nie będzie statyczne, czysto formalne, ale stanie się żywą więzią, postawą z określonymi konsekwencjami w życiu. Wtedy z czasem okaże się, że człowiek, który tak uchwycił się Jezusa, w gruncie rzeczy został uchwycony przez Niego poprowadzony – do Kościoła widzialnego i jeszcze dalej…

Wyróżnioną postacią zatrzymania się przy Jezusie jest modlitwa Jego imienia. W samym imieniu zawiera się pełnia, z której wszystko inne wynika. Na przykład: skoro JEZUS jest imieniem Boga wcielonego, to modlitwa w Jego imieniu musi wyrażać prawdę o przyjęciu przez Boga ludzkiego ciała. Dlatego wszystkie tradycyjne formy tej modlitwy włączają do niej ciało. Przypomnijmy: liczy się całościowy charakter postawy modlitewnej – skupienie się na jednym(16). Ostatecznie tym jednym – Jednym – jest Bóg. Ale Jego wcielenie znaczy, że właśnie Jezus może być i jest drogą naszego modlitewnego skupienia, obejmującego całe ciało, całego ducha – wszystko. Całościowa postawa, praktykowana w modlitwie, włącza zatem w prawdę o Wcieleniu nas samych, nasze życie. Tą drogą powracają do Kościoła ci, którzy odwrócili się od niego, by szukać odnowy na drodze medytacji jako całościowej postawy skupionej na jednym. Ich świadectwo jest wymowne: Wcielony Bóg, którego poznają dzięki modlitwie w swojej ludzkiej cielesności, daje się rozpoznać także w Kościele – Ciele Chrystusa(17).

Przypomnijmy po raz ostatni słowa Pawła: „Żyję – już nie ja, lecz Chrystus we mnie”. To jest cel drogi: jedność z wcielonym Bogiem staje się tak wielka, że przeniknięty przez Niego człowiek patrzy na świat i ludzi Jego spojrzeniem. Przemieniony człowiek doznaje przemiany także w poznaniu Jezusa: jest ono poznaniem Go (jako „przedmiotu” ) tak intymnym i wewnętrznym, że staje się Jego poznaniem w sensie podmiotowym. Nie chodzi tu znów o wyobraże­nie, w jaki sposób poznawał świat i ludzi Jezus z Nazaretu. Liczy się Jego aktualne bycie i działanie w ludziach oddanych Mu, przez których On sam – w jedności z Duchem Świętym – dopełnia dzieło zapoczątkowane we Wcieleniu. W tym sensie zapewniał uczniów, że po swym odejściu będzie przez nich dokonywał „większych dzieł” aniżeli wcześniej (por. J 14,12). A to nowe działanie – mocą Ducha Świętego – wiąże się także z pełniejszym poznaniem Jezusa z Nazaretu, o którym świadczy Ewangelia.

Jezus Ewangelii

Powracając do Ewangelii, cofamy się niejako do Jezusa jako „przedmiotu” refleksji chrześcijańskiej. Prosta modlitwa imienia Jezus otwiera specyficzne spojrzenie na Niego, wypływające nie tyle z rozważania tekstów, ile z intuicji rodzącej się w trwaniu przy Nim samym i stopniowo – niejako „przy okazji” – rzucającej swoiste światło także na świadectwo Ewangelii. By podkreślić intuicyjny, zarazem osobisty charakter tego spojrzenia, owocu modlitwy imienia Jezus, przejdę znowu do wypowiedzi we własnym imieniu…

Mam oczywiście nadzieję, że wizja nie jest subiektywna w zawężającym znaczeniu, jakby stwarzającym Jezusa na swój własny obraz, ale jest obiektywnym wyrazem osobistego poznania Go przez autorów Ewangelii – Jego świadków. Od razu wyznam, że najbliższy pośród ewangelicznych świadków jest mi ten, który odważa się – siebie nazwać umiłowanym uczniem Jezusa. Nie przypadkiem właśnie w jego Ewangelii znajduje się najpełniejszy obraz modlitwy trwania przy Panu, wcielonym Bogu. Umiłowany uczeń był żywym przykładem tego trwania – nie tylko spoczywając na piersi Jezusa podczas Ostatniej Wieczerzy czy stojąc u Jego boku pod krzyżem, ale już od początku swego powołania. Sam opisał swe pierwsze spotkanie z Jezusem, a w jego świadectwie pojawia się kluczowe słowo właśnie „trwanie” (od greckiego czasownika: menó – trwam, pozostaję, przebywam). Oryginalne słowo greckie tak jest bogate w znaczenia, że – polski przekład, wybierając każdorazowo jedno z nich, nie oddaje pierwotnej jedności. Znamy np. potoczne brzmienie pierwszego pytania dwóch uczniów (Andrzeja i pozostającego w ukryciu autora Ewangelii) wobec Jezusa, którego wskazał im Chrzciciel: „Rabbii – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?” (J 1,38). A tymczasem, odwołując się do tego znaczenia greckiego pojęcia, które słusznie zostało wybrane w polskim przekładzie, mówiącym w przypadku winnego krzewu o „trwaniu” w nim latorośli, moglibyśmy przełożyć: „Nauczycielu – gdzie trwasz? (rabbididaskalepou meneis)”. I gdy na Jego zaproszenie: „Chodźcie, a zobaczycie”, przyszli uczniowie poszli za Nim, oto co nastąpiło: „zobaczyli, gdzie trwa (pou menei) i z Nim wytrwali (par autó emeinan) owego dnia. Było to około godziny dziesiątej” (J 1,39).

Ten początek – tak dokładnie utrwalony w pamięci – naznaczył w decydujący sposób całą dalszą drogę poznania Jezusa przez umiłowanego ucznia. Wiadomo, że jego Ewangelia najpełniej ukazuje tajemnicę Syna – w relacji do Ojca. Pierwsze doświadczenie, gdzie Jezus trwa, wiązało się pewnie z określonym miejscem, które wtedy zamieszkiwał. Ale później miało się okazać, zgodnie ze słowami samego Jezusa: „Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” (Łk 9,58). Jego trwanie, które od początku zaintrygowało ucznia, było – jak odsłoniło się później – trwaniem w Ojcu. Jezus mówi o tym pośrednio w obrazie, w którym określa siebie w odróżnieniu od żydów, uważających siebie za wolnych, a jednak zniewolonych: „Niewolnik nie trwa w domu (ou menei en te oikia) na zawsze, lecz Syn trwa na zawsze (menei eis ton aióna)” (J 8,35). Jego domem jest – oczywiście – „dom Ojca”, o którym mówi później uczniom, obiecując im przygotowanie miejsca (J 14,2nn). Wzywa także: „Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (14, ] 1). Znamienne jest przy tym, że Jezus podkreśla nie tylko swoje trwanie w Ojcu, ale także – jeszcze wyraźniej – trwanie Ojca w Nim, gdy wskazując na swoje dzieła dodaje: „Ojciec, trwający we Mnie (en emoi menón), On sam dokonuje tych dzieł” (J 14,10). A wcześniejsze świadectwo Chrzciciela, tak istotne dla Jezusa, wskazywało ponadto Ducha Świętego, nie tylko zstępującego na Niego, lecz trwającego (pozostającego) w Nim (to pneuma… menon ep’ auton – 1,33) – jako znak wyróżniający Syna Bożego (1,34).

Dla Jezusa przeto w oczach umiłowanego ucznia trwanie Ojca jest fundamentem trwania w Nim Syna. Owszem, trwanie jest wzajemne, jednak wzajemność ma jakby swój punkt wyjścia – właśnie w Ojcu. Podobnie została opisana – przypomnijmy – wzajemność naszego trwania w Jezusie: Jego trwanie w nas umożliwia nasze trwanie w Nim. Opis tej relacji w obrazie winnego krzewu i latorośli dopełnia się w słowach modlitwy, która kończy w czwartej Ewangelii spotkanie z uczniami podczas Ostatniej Wieczerzy. Jezus łączy tu w jedno: swoją relację z Ojcem i jedność uczniów, o którą się modli, „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby oni stanowili w Nas jedno” (17,21). I jeszcze wyraźniej: „aby stanowili jedno, tak jak My jedno stanowimy. Ja w nich, a Ty we Mnie!” (17,22n). Mówiąc inaczej: O ile wcześniej obraz winnego krzewu opisywał obustronne trwanie Jezusa z uczniami, podczas gdy Ojcu przypadła rola pracującego przy krzewie, o tyle teraz Ojciec jest włączony do obrazu bardziej wewnętrznie – jako trwający w Synu Jego trwaniu w nas, abyśmy także w Nim trwali i wytrwali.

W ostatniej Ewangelii mamy jeszcze jedną wypowiedź o jedności Jezusa z Ojcem, który pracuje. Przypomnijmy: „Ojciec mój pracuje aż do tej chwili i Ja pracuję”(18). Jezus uzasadnia tymi słowami swoje „łamanie” szabatu, wskazując żydom, że poza Bożym „odpoczynkiem”, o którym mówi starotestamentowa wizja stworzenia (Rdz 2,2n), kryje się nieprzerwana „praca” Stwórcy, nie tylko podtrzymująca świat w istnieniu, ale prowadząca w końcu do wcielenia właśnie w Jezusie. To On jako wcielony Logos, od początku przenikający stworzenie (J 1,1-4), objawia najpełniej Stwórcę i Jego działanie. Tak o tym mówi dalej: „Syn nie mógłby niczego zdziałać sam od siebie, gdyby nie widział działającego Ojca; co bowiem On czyni, to czyni również Syn” (J 5,19). Te słowa objawiają tajemnicę więzi Syna z Ojcem. Oznaczają, że najbardziej „samodzielne” działanie Jezusa (gdy działa „sam od siebie” ), nie jest niczym innym, jak wiernym obrazem działania Boga Ojca. Wolność Syna wyraża się w absolutnym posłuszeństwie wobec Ojca. Dlatego „łamanie” szabatu, w którym żydzi widzieli brak posłuszeństwa wobec prawa, było wyrazem głębszego posłuszeństwa wobec Ojca – prawdziwej wolności Syna.

Tajemnicze słowa Jezusa mówią jeszcze więcej… Ojciec objawia się nie tylko w działaniu Syna, lecz i w Jego niedziałaniu. Są to chwile, kiedy Jezus, owszem, widzi Ojca, ale jako niedziałającego. Wtedy sam także nie działa – w przekonaniu, że tego właśnie w danej sytuacji Ojciec od Niego oczekuje. Nie jest to zwykła bierność, banalne „nicnierobienie”, lecz aktywne, czujne trwanie w Ojcu w oczekiwaniu Jego działania. W Ewangelii umiłowanego ucznia Jezusa znajdujemy więcej przykładów tej postawy – czy to w Kanie Galilejskiej, gdzie nie śpieszy się On bynajmniej z interwencją, czy w scenie z niewiastą pochwyconą na grzesznym uczynku, gdzie jakiekolwiek działanie Jezusa – zgoda czy niezgoda na ukamienowanie – byłoby wejściem w pułapkę zastawioną przez Jego przeciwników. Zatrzymajmy się przy tym ostatnim przypadku, gdy Jezus długo nie udzielał odpowiedzi, nachyliwszy się tylko i pisząc „palcem po ziemi” (J 8,6). Czasami wyjaśnia się, że istotne było to, co pisał – i że widząc napisane słowa Jego przeciwnicy zaczęli się wycofywać, jak gdyby zobaczyli spisane na piasku swoje grzechy… Tymczasem nie pisanie było znaczące, ale powstrzymanie się od natychmiastowej reakcji, jakiej oczekiwali żydzi. Dla Jezusa nie działanie stało na pierwszym miejscu, tylko trwanie w Ojcu – w tym wypadku wiązało się ono najwyraźniej z niedziałaniem, obrazem którego stało się działanie tak nieuchwytne, jak pisanie na piasku… Dzięki wytrwaniu w tej postawie rozwiązanie przyszło jakby samo – najpierw jako słowo („Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień” – 8,7), następnie w reakcji zawstydzonych przeciwników Jezusa. Wreszcie przyszło dopełnienie, w którym działanie Syna było już wyraźnie działaniem Ojca – w słowie przebaczającej miłości: „Nikt cię nie potępił? … I ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz!” (8,1 On).

To wszystko było zapowiedzią przejścia, które najpełniej objawiło tajemnicę trwania Syna w Ojcu – jako niedziałania najbardziej aktywnego, znoszącego grzech mocą miłości. Przejście dokonało się przez krzyż – a właściwie przez Ukrzyżowanego, którego trwanie w Ojcu przeszło najwyższą próbę, gdy do końca wytrwał w Jego tajemniczym niedziałaniu, jakby bezsilności Bożej miłości. Dopiero Zmartwychwstanie miało wyraźnie zaświadczyć o sile, która w ukryciu działała w Ukrzyżowanym już na krzyżu – właśnie w Jego miłości, znoszącej cierpliwie zadane jej cierpienie. Sam Ukrzyżowany był objawieniem, jak o tym zaświadczył współukrzyżowany z Nim „ostatni” złoczyńca, „pierwszy” w Jego królestwie po śmierci (por. Łk 23,42n), czy setnik, który właśnie na krzyżu rozpoznał w Nim Syna Bożego (Mk 15,39). Wystarczyło trwanie Syna w obliczu śmierci – Jego wytrwanie do końca w Ojcu i Jego miłości.

Miłość wytrwała

Czy jednak istotnie krzyż objawia miłość Ojca? Czy raczej nie jest jej zaprzeczeniem? Objawienie – jak wierzymy – dokonało się w Ukrzyżowanym. A skoro Jezus zapewnił wcześniej: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”, to rozpoznanie na krzyżu miłości aż do końca w Synu znaczy zarazem uznanie miłości Ojca – najpierw okazanej przez Jezusa, gdy powierzył Ojcu siebie, oddając w Jego ręce swego ducha (Łk 23,46), następnie objawionej w odpowiedzi Ojca – we wskrzeszeniu Syna. Zanim to nastąpiło, Jezus ukazał z krzyża i pozostawił jeszcze jeden znak miłości. Zaświadczył o nim – jakżeby mogło być inaczej! – umiłowany uczeń, jedyny z uczniów, który wytrwał pod krzyżem aż do końca. Wcześniej usłyszał z ust Jezusa razem z innymi: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej!” (J 15,9). Jako ten, który wytrwał, uczeń umiłowany mógł przyjąć nowy, ostatni znak trwania miłości Jezusa – w synowskiej relacji nie tylko do Boskiego Ojca, lecz i do ludzkiej Matki, Maryi.

Znamy ostatnie słowa Jezusa do ucznia trwającego pod krzyżem: „Oto Matka twoja” (J 19,27). Dopełnia się tu wcześniejsze słowo do Maryi, której Syn wskazał ucznia jako syna: „Niewiasto, oto syn Twój” (19,26). Wytrwanie w miłości Jezusa jawi się w nowym świetle – w jedności z Jego Matką. Nasze bycie synem Matki Jezusa można tak opisać: „Według tych, którzy mają o Niej słuszne zdanie, Maryja nie miała innych synów poza Jezusem; kiedy więc Jezus mówi do swojej Matki: «Oto syn twój», a nie: «Oto ten człowiek jest także twoim synem», wtedy chce powiedzieć: «Oto Jezus, którego zrodziłaś». Faktycznie bowiem, jeśli ktoś doszedł do doskonałości, nie żyje już on, lecz żyje w nim Chrystus, i właśnie dlatego, że żyje w nim Jezus, jest o nim powiedziane do Maryi: «Oto syn twój», Chrystus”(19). Innymi słowy: Dodatkowym znakiem trwania Jezusa w nas jest nasze trwanie w relacji do Jego Matki jako naszej… Gdy Ją przyjmiemy „do siebie”, jak umiłowany uczeń, Ona pomoże nam wytrwać w Synu – w Jego wzrastaniu w nas aż do pełni, którą pragnie On osiągnąć w każdym członku swego Ciała.

Ostatni znak Jezusa z krzyża prowadzi do Maryi – w sensie przytoczonej formuły: per Jesum ad Mariam. Doprowadzeni do Matki, razem z Nią przybliżamy się jeszcze bardziej do Syna, tak że nabiera sensu dopełniająca formuła: per Mariam ad Jesum. Obie formuły tworzą krąg, otwierający na pełnię prawdy w Ewangelii umiłowanego ucznia: w ostatnim słowie Jezusa wskazującym Matkę spełnia się ostatnie słowo Matki wskazujące Syna: „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5). Możemy dopowiedzieć: uczyńcie zwłaszcza to, co wam powiedział na końcu i przyjmijcie mnie do siebie jako Matkę. Warto pamiętać o tym i w modlitwie imienia Jezus, zwłaszcza że to Maryja przyjęła jako pierwsza zarówno Imię, jak i zwiastowaną razem z nim Osobę. Dlatego przypomnę radę, do której sam się stosuję w praktykowanej modlitwie imienia Jezus: Po wstępnym przygotowaniu, obejmującym ciało, zaczynam odmawiać modlitwę „Zdrowaś” aż do słów: „…błogosławiony owoc żywota Twojego – Jezus”. W tym momencie zatrzymuję się przy Imieniu, które wystarcza… Dopiero gdy kończy się czas przeznaczony na modlitwę, odmawiam resztę – w nadziei, że nawet jeśli ze swej strony przechodzę do innych zajęć, trwa modlitwa Matki „teraz, i w godzinę śmierci naszej”…

Urwałem znowu, gdyż „Amen” obejmie niebawem całe niniejsze rozważania. Zamiast podsumowania szukam obrazu, który najpełniej wyraziłby treści dotąd przedstawione. Skoro kilka obrazów już się pojawiło, może da się je połączyć w jeden… Wyjdźmy od winnego krzewu i latorośli – symbolu trwania w Jezusie, szczególnie w modlitwie Jego imienia. Ten obraz okazał się w naszej refleksji otwarty na dopełnienie: z jednej strony przez włączenie doń Ojca nie tylko jako „pracującego”, ale jako trwającego w Synu, zatem i winnym krzewie; z drugiej strony przez uwzględnienie, że ogień palący gałązki trawi je nie tylko, gdy zostały odcięte, znajdując się na zewnątrz krzewu, ale pali wewnętrznie – w oczyszczeniu, jakiemu latorośle podlegają właśnie wtedy, gdy trwają w krzewie. Posuwając się dalej i łącząc elementy z obu stron, otwieramy się na głębsze spojrzenie: Winny krzew – Jezus, w którym trwamy – jest od wewnątrz trawiony przez ogień miłości Ojca, który działa w oczyszczającym nas i uświęcającym działaniu Ducha Świętego. Tak oto – w miarę naszego zajmowania się winnym krzewem, obrazem mo­dlitwy imienia Jezus – krzew zajmuje się ogniem i staje się płonącym krzewem! Obraz, który w Starym Testamencie – na górze Horeb – wyrażał tajemnicę Bożego JESTEM, a w Nowym Testamencie – na górze Przemienienia – rozciągnął się na trwanie bóstwa w człowieczeństwie Jezusa, dopełnia się nieoczekiwanie w płonącym krzewie winnym – obrazie naszego trwania we wcielonym Bogu.

Tajemniczy krzew płonie, ale się nie spala. Modlitewne trwanie w Jezusie, w ogniu Bożej miłości, wypala w człowieku jedynie to, co go zamyka na miłość. Oczyszczenie jest nieuchronne, byśmy w końcu zdobyli miłość tak, jak zostaliśmy przez nią zdobyci. Przychodzi w modlitwie imienia Jezus moment przejścia: staje się jasne, że siła modlitwy nie pochodzi od człowieka, lecz jest daną mu pomocą, darem Ducha Świętego. Rosyjski pielgrzym opisał to w słowach: „…wreszcie poczułem, że modlitwa już sama, bez żadnego z mej strony pobudzenia, dokonuje się i dźwięczy w mym umyśle i sercu, nie tylko gdy czuwam, ale i we śnie – nic jej nie przerywa, nawet na najmniejszą chwilkę, cokolwiek bym czynił(20). I w tej „samoistnej” modlitwie pielgrzym widzi działanie Ducha Świętego, który nie tylko przychodzi z pomocą naszej słabości, gdy nie umiemy się modlić, ale jest obecny w powszechnym „wzdychaniu” całego stworzenia tęskniącego do wolności (por. Rz 8,20n). Dlatego człowiek przemieniony dzięki modlitwie, pojmuje także „mowę” stworzenia. Wszystko, co go otacza, mówi mu, że „istnieje właśnie dla ludzi, świadczy o Bożej miłości do człowieka, modli się i wyśpiewuje chwałę Boga”.

Zajmując się wytrwale modlitwą imienia Jezus, zajmujemy się Ogniem, który On przyniósł na świat, aby zapłonął… Otwieramy się na poznanie miłości, największy dar, bez którego „wszelkie poznanie” byłoby daremne (1 Kor 13,2). Ten dar – ogień miłości wcielonego Boga – jest „zachłanny”, pragnie objąć nasze życie w całości – nie tylko w jasnych elementach, łatwych do przyjęcia, lecz i ciemnych, odpychających… Jezus przyjął i przyjmuje wszystko w naszym człowieczeństwie, przeniknął i przenika do końca złoża grzeszności, której brzemię nas odczłowiecza, gdyż oznacza współżycie z grzechem i zdradę Boga. Gdy jednak odwracamy się od Niego, zamykamy na Jego poznanie, Jezus nie przestaje poznawać w nas swoich sióstr i braci, dzieci jednego Ojca. Jego poznanie jest niezmiennie bliskością, miłością, znoszącą nasze brzemię, zachowującą przy życiu. Jeśli nawet „odmawiamy wierności, On pozostaje wierny, bo nie może sobie zaprzeczyć” (2Tm 2,13). Istotą Jego jest miłość, która „cierpliwa jest, łaskawa jest… wszystko znosi” (IKor 13,4.7). Dlatego Jezus, który to objawił, zachęca do wytrwania – w Jego miłości – trwania w Jego imieniu. Powtarza: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna”. „Zaprawdę, zaprawdę” brzmi po łacinie: Amen, amen… Czy potrzebujemy jeszcze jednego, końcowego Amen?

(1) W tym sensie np. Adam „poznał” Ewę – por. Rdz 4,1 (w tłumaczeniu J. Wujka).

(2) Tak należy tu przełożyć greckie fronema, podobnie jak w Rz 8,6.7.

(3) Por. J 6,35.48; 8,12; 11,25; 14,6.

(4) Por. polskie wydanie: Szczere opowieści pielgrzyma przedstawione jego ojcu duchownemu, przeł. A. Wojnowski, Wyd. W drodze Poznań 1988.

(5) Taka polemika, co prawda dyskretna, jest obecna we wstępie do: Filokalia. Teksty

o modlitwie serca, przeł. i opr. ks. J. Naumowicz, Wyd. Benedyktynów Tyniec – Wyd. «m» Kraków 1998, s. 28.30.38.42.

(6) Por. B. Kondrusik, Modlitwa Jezusowa – mantra chrześcijan?, „Przegląd Powszechny” 5/1998, 196- 210.

(7) Łk 1 l,2nn. Ta krótsza wersja modlitwy, którą przekazał Łukasz, uchodzi za jej pierwotną formę, rozbudowaną przez Mateusza (Mt 6,9-13).

(8) Por. Łk 24,49: Dz 1,4: 2,33 (Obietnica); Dz 8,20; 11,17 (Dar).

(9) Wiąże się to z kwestią, czy możliwe jest całkowite „odcięcie” człowieka od Chrystusa. W odniesieniu do chrześcijan Apostoł wyraża nadzieję, że to niemożliwi – por. Rz 8,35nn.

(10) Łk 3,16; także Jezus mówi z myślą o Duchu i o chrzcie, zanurzającym w śmierć: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię” (Łk 12,49nn).

(11) Więcej w: Prosta praktyka medytacji, s. 69nn.

(12) Fragment 82; por. ks. M. Starowieyski (red.), Apokryfy Nowego Testamentu, t. I, TN KUL Lublin 1980, s. 131.

(13) Słowa te cytuje Mistrz Eckhart, dodając: „Lepiej będzie, jeśli przestawię te słowa

i powiem: «Gdy św. Paweł widział nic (nicość), widział Boga’”: Mistrz Eckhart, Kazania…, s. 448.393n.

(14) Więcej w moim artykule: Teologiczne aspekty jawień maryjnych: K. Pek MIC (red.), Objawienia maryjne. Drogi interpretacji, Wyd. Ks. Marianów Warszawa 1994, s. 52-68.

(15) Według: Karol Wojtyła i «Tygodnik Powszechny». Z ks. A. Bardeckim rozmawia A. Sporniak, „Tygodnik Powszechny” 14/1999, s. 6. Ks. Bardecki relacjonuje dalej: „Niemniej, ze względu na to – kontynuował (abp K. Wojtyła] – iż polski katolicyzm charakteryzuje się dużym kultem Matki Bożej o silnym zabarwieniu uczuciowym, w praktyce duszpasterskiej rzeczywiście bywa w ten sposób, że poprzez nabożeństwo do Matki Boskiej człowiek dochodzi do Jezusa. Jako przykład podał Częstochowę”.

(16) Więcej w: Prosta praktyka medytacji, s. 35nn.

(17) Por. świadectwa z kursów medytacyjnych w: Od hathąjogi do modlitwy Jezusowej, „List” 5/1999, s. 8-12.

(18) J 5,17. Por. rozdział: Ignacjańska wizja stworzenia, w: Zająć się ogniem… , s. 127-170.

(19) Orygenes, In Johannem 1,4; por. I. de la Potterie, Maria…, s. 240.

(20) Szczere opowieści…, s. 50. Dalsze sformułowania: tamże, s. 53.48.

Fragment książki Jacka Bolewskiego Zająć się ogniem. Odkrywanie duchowości ignacjańskiej (Kraków 2001), zamieszczony za zgodą Wydawnictwa WAM. Wszystkie prawa zastrzeżone.

[czytaj więcej]